No i jest, następna pozycja na liście wypraw życia. Widzimy się w Kenii, już w lutym! W końcu postawię na swoim i ułożę jeden pośladek na północnej półkuli, a drugi na południowej. Co będzie nad równikiem, to się domyślcie. :P
Ale od początku.
Jakiś czas temu, dzięki Facebook, odnaleźliśmy się z koleżanką Asik, z którą nie miałem styczności ponad 15 lat! Przypadkiem, poprzez znajomych, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach. Koleżankę, z którą stawiałem pierwsze większe kroki w łapaniu stopa i z którą udało mi się, w ciągu jednego dnia przejechać okazją z Elbląga do Torunia przez Hel. Po szalonych bieszczadowo-stopowych wakacjach kontakt nam zanikał, by całkiem zniknąć. Potem usłyszałem, że wyjechała do Niemiec, uczyć się, czy coś i nagle znalazła się w… Kenii, w Nairobi. Z mężem z Niemiec, a jakże, i z dwójką dzieci. Ekstra!
W zasadzie od razu padło hasło „przyjeżdżaj!” A ja, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zastanawiałem się jakieś 0,3 sekundy. Mówisz i masz, słońce, takiej okazji za Chiny nie przepuszczę!
No, ale samemu jechać, to nie bardzo. Więc niewiadoma: z kim? Najpierw padło na młodszego brata, z racji tego, że był częścią paczki z tamtejszych wakacji i nie był dawno na porządnej wyprawie. Dostał propozycję i.. nie skorzystał. Niby praca, i takie tam.. Ha! Nie, to nie!
To w takim razie Olga, współlokatorka, wstępnie przetestowana podróżniczo w Wilnie:
„Olga, jedziesz do Kenii?”
„Nie wiem… ”
„Nie denerwuj mnie!”
„Jasne, że jadę!”
„No!”
Już mam bilety. Całe dwa, w dwie strony. Wczoraj dostałem potwierdzenie. Przez Paryż, do Nairobi. Jeden lot w dzień, czyli będę miał możliwość siedzenia z nosem w oknie i oglądać Afrykę z lotu.. samolotu, drugi całkowicie w nocy.
Jeden bilet kosztował mnie niecałe 2100 zł. Standardowa cena.
Co jakiś czas widziałem oferty miejsc w czarterach oferowanych przez TUI, z Berlina do Mombasy, za 700 zł, taki totalny last minute. Przez chwilę zastanawialiśmy się czy ryzykować i czekać niemalże do samej daty odjazdu i polować na taką cenę, ale końcem stwierdziliśmy, że ryzyko jest za duże, szczególnie ze względu na sztywne ramy czasowe urlopów.
Wyjeżdżamy w rocznicę ślubu mych rodziców, wracamy w Walentynki (cholera, non stop jakaś znacząca data). Całe dwa tygodnie w okolicach równika, będziemy tyłki grzali, jak Wam będzie w PL zimno i będziemy się napawali i łechtali naszą próżność Waszą zazdrością :)
Planu wyprawy jeszcze nie ma, Olga przeczesuje Internet co nieco, przy okazji Asik pomaga też na miejscu ogarnąć temat (choćby kenijskie ID, żeby taniej do parków wchodzić). Na pewno chcemy poopalać się na wybrzeżu parę dni, na pewno muszę stanąć okrakiem na równiku i cyknąć sobie fotkę z włączonym GPSem dokumentującym to zdarzenie, na pewno chcemy pojechać zapolować na jakieś zwierzaki, ustrzelić fotkę paru wilkom, czy niedźwiedziom, żeby mieć się czym chwalić. Tyle wiem na dzisiaj. Pewnie cały styczeń będziemy nad tym kminić, co robić.
Na pewno teraz trzeba będzie zacząć regularnie odwiedzać solarium, żeby się zaszczepić na ewentualne poparzenia słoneczne. Niestety, lubię słońce, a ono nie lubi zimowej skóry ;)
Właśnie dowiedziałem się, że fajki tam mają tanie. Bosko!
P.S. Na zdjęciu widzicie tył głowy Aśki. Poznać można po rudych oczach :)