No i stało się. W końcu doszedłem do momentu zrealizowania tego, co zaplanowałem sobie jakiś czas temu, a co zacząłem realizować parę miesięcy temu.
Liban
Kraj wciśnięty pomiędzy dwa inne, wrogie, naparzający się z nimi niemal bezustannie ostatnio, naparzający się też wewnętrznie, tygiel wyznaniowy, gdzie jest mniej więcej tyle samo sunnitów, szyitów i chrześcijan. Gdzie w przeciągu godziny z nart zjeżdżasz na plażę, kraj do którego polskie MSZ zaleca nie podróżować i daje 3 punkty zagrożenia na 4 możliwe. Głupi jestem, że tam jedziemy? Nie, po prostu nie do końca wierzę doniesieniom medialnym, myślę, że niemal wszędzie mieszkają ludzie, którzy chcą normalnie żyć, no i dlatego, że bilety są tanie ;)
Bardzo w biegu przeszedł nam wstęp do przygotowań i same przygotowania do wyjazdu. Od momentu kupienia biletów do dnia „ojoj, zaraz lecimy” minęło trochę, ale względnie tak niedużo, że aż się za głowę łapię jak ten czas szybko zleciał.
Bo, jak bilety kupowaliśmy w wakacje, to myślałem „o matko, jak to jeszcze daleko!” A potem to, tamto, jeden wyjazd, drugi wyjazd, praca, koncerty i za „przygotowania” zabrałem się chyba z pięć dni przed wylotem. Potem jeszcze wypadł weekend koncertowy, co za tym idzie alkoholowy i niedospany, w pracy nagle zaczęły pojawiać się nowe rzeczy do robienia, więc i wymiary mojej głowy zrobiły się 6 na 9.
Przygotowania
Do ogarniania było sporo i niesporo. Sporo, bo sytuacja polityczno-bezpieczna niepewna, wszyscy dookoła ostrzegają, żeby tu nie jechać, tam nie jechać, słaba baza noclegowa (w Bejrucie znośna, ale poza już nie bardzo), trzeba było podjąć decyzję czym się przemieszczać, gdzie spać, a to determinowało i samą trasę i program wycieczki. Niesporo, bo na szczęście Liban to niewielki kraj. Jak na pałę wyznaczyłem sobie trasę objazdową dookoła Libanu, to wyszło mi raptem… 400 km do przejechania. Więc zaczął mi świtać w głowie plan, który wykrystalizował się po spotkaniu 3/4 ekipy wyjazdowej: brak konkretnego planu, ramówka i spory spontan :) W jego realizacji miał pomóc wynajęty na miejscu samochód. Po prostu założyliśmy, że wiemy, co „powinno się” zobaczyć, jeszcze nie wiemy gdzie można jechać, natomiast można to bezproblemowo ogarnąć na miejscu. Ponadto, mając samochód nie ogranicza nas w żaden sposób transport lokalny, czyli możemy jeździć dookoła, a i możemy siedzieć w Bejrucie, mieć tam „bazę” i robić sobie wycieczki. Były też dylematy i psioczenia, że podróże samochodem odzierają taki wypad z klimatu, nie obcuje się z lokalną przyrodą, jest mniejsze prawdopodobieństwo „przeżycia” przygód, ale krakowskim targiem osiągnęliśmy konsensus: samochodem można jeździć, ale niekoniecznie się musi, więc jak będziemy chcieli zintegrować się z lokalesami, to po prostu zostawimy pojazd na parkingu.
Plan
Co mamy do zwiedzenia? Bejrut, standardowo. Reszta, to rzeczy wyczytane w Internecie: Sydon, Tyr, Baalbek, Trypolis, do tego lasy cedrowe, mosty skalne, jaskinie, jednym słowem cały Liban. Z Baalbek i Trypolisem jest problem, bo odradzano nam te miejsca ze względu na niskie, ponoć, bezpieczeństwo, ale, jak zwykle nie wierząc obcym sam zasięgnąłem języka u lokalesów, czyli ludzi mieszkających właśnie w Baalbek i Trypolisie (w takich kwestiach niezastąpiony jest Couchsurfing, docierasz do ludzi, którzy na pewno udzielą ci rzeczowych informacji, w przeciągu chwili). I jedna i druga osoba mówiły, że śmiało można jechać, że oba miasta są de facto bezpieczniejsze od Bejrutu. A jak zapytałem Bejrutczyka o te miasta, to też mówił, że spoko, można jechać, ale po co, skoro Bejrut jest ładniejszy? Ot, taki lokalny patriotyzm :) Ale tak, czy inaczej, będziemy decydować na miejscu, co robić.
Samochód
Wynajęcie samochodu ma jeszcze jedną zaletę. Nie ma różnicy w cenie czy będę go brał z lotniska, czy z centrum miasta i czy odbiorę go o 3. nad ranem, czy o 10.; cena jest taka sama. A biorąc pod uwagę, że podróż z lotniska to min 10$ od osoby, więc na trójkę oszczędzamy min. 60 baksów na dzień dobry, czyli 1/3 kosztu wynajmu. Benzyny nie liczę, bo kilometrów to my nie narobimy, a za litr płaci się raptem ok. 3 PLN.
Podsumowując, zostaliśmy najemcami Peugeota 207 na całe 6 dni. Koszt: ~200$.
Funty czy dolary?
Właśnie, kasa. Funt libański ma ponoć sztywny kurs względem dolara i, tyle co wyczytałem, amerykańską walutą można śmiało płacić. Stąd zrobiłem nalot na kantor i kupiłem tam niemal całą drobną gotówkę w $. 1200 dolarów, z tego chyba ze 200 w nominałach jednocyfrowych. Dało to solidną kupkę floty, o grubości z 1,5 cm, było się czym chwalić. I strach chodzić po mieście z tak wypchaną kieszenią.
Start
Samo pakowanie przebiegło sprawnie dość. Efekt był taki, że przed wyjazdem położyliśmy się spać o 4. rano, zostawiając sobie parę rzeczy do spakowania „na później” :) Taki standard mi się z takiego pakowania powoli robi. Plus był taki, że mieliśmy spakowane kilo mielonego i bochenek chleba, ułożone w kanapki (polecam, najlepszy patent na suchy prowiant, wytrzyma nawet tydzień w plecaku) i polane keczupem.
Mieliśmy też genialny plan być na lotnisku o 9. Byliśmy oczywiście dopiero przed 10. (a wylot wylot mieliśmy o 10.45), hehe. Mieliśmy pojechać autobusem – pojechaliśmy taksówką. Trudno ;)
Aegean
Oczywiście nie mogło być też inaczej przy nadawaniu bagażu: nasze walizki podręczne nie spodobały się biurwie z Aegean Airlines, którymi lecieliśmy, bo za ciężkie i bo muszą się zmieścić w klatce, bla bla bla. Już się zbierałem, żeby ogarnąć jakieś przepakowania, kiedy nagle okazało się, że tak naprawdę to możemy mieć dwie sztuki bagażu podręcznego: jeden do schowka, drugi pod siedzenie. No, to trzeba tak było od razu, uniknęlibyśmy niepotrzebnego stresu.
Bagaż nadany bezpośrednio do Bejrutu (właśnie sobie uświadomiłem, że nie wiecie jak lecimy! otóż korzystamy z Aegean Airlines i lecimy do Bejrutu z 8h postojem w Atenach :), mam nadzieję, że nie zginie na transferze w Grecji. Sam lot, mimo, że opóźniony 20 minut, bez żadnych ekscesów. Byliśmy przygotowani na traktowanie jak w tanich liniach, bo w sumie kupiliśmy loty z bagażami podręcznymi, najtańsze, a tu niespodzianka! pełne wyżywienie, soft drinki, alkohol, super! Do tego uśmiechnięte stewardessy, bardzo mile byłem zaskoczony.
Sam lot przeznaczyłem na pisanie niniejszych wypocin; boje się, że później nie będzie czasu na spędzenie paru godzin na pisanie, za dużo jeżdżenia i zwiedzania planujemy.
Grecja
W Atenach śliczna pogoda. Spodziewałem się deszczu, albo cokolwiek chłodniejszego przyjecia, a tu 20 stopni, słońce pięknie grzeje, śmiało można w krótkim rękawku popierniczać. Szybko wyzbyłem się zbędnych warstw ubrania, przydała się rozszerzana walizka.
Mieliśmy do wykorzystania 8 h. Tak się składa, że mój pracodawca, ten który łoży na me wycieczki, ma centralę w Atenach. To powoduje, że mam tam darmową przechowalnię bagażu, idealną na takie przerwy. Stąd plan na Ateny był krótki: wpadamy do firmy, zostawiamy bagaże, jedziemy na miasto oglądać co się da, wracamy do firmy, zbieramy bagaże i z powrotem na lotnisko.
I tak też uczyniliśmy. Oczywiście, po dotarciu do firmy okazało się, że jest jakiś pożar pracowy do ugaszenia – coś, co przed wyjazdem było dobrą, choć zaskakującą wiadomością, okazało się błędem i pożarem. Więc trzeba było na parędziesiąt minut wrócić do roboty. Trudno, taka karma. Pożaru nie naprawiłem, ale przynajmniej się starałem.
Jak już się udało uwolnić, pojechaliśmy oglądać Akropol, dziewczyny nie widziały. Na miejscu zonk, okazuje się, że wejście na górkę jest czynne tylko do 15. Znów trudno. Połaziliśmy zatem dookoła tej górki, poleźliśmy na Monastriaki żeby nie być już do końca stratnym i sio, z powrotem do biura. Tym razem, na szczęście, tylko po to, żeby zgarnąć ludzi i pójść na piwo.
Końcem, o 23. zameldowaliśmy się na lotnisku. Samolot do Bejrutu zapełniony w 1/3, więc miejsca są do wyboru. Stewardessy jeszcze szerzej się uśmiechają i szkoda, że lot taki krótki.
W Bejrucie mamy zameldować się o 2. w nocy.
Bejrut
Zameldowaliśmy się ;)
Ciąg dalszy opowieści z Libanu znajdziecie tutaj! :)