Dojechaliśmy do końcowego miejsca pierwszej części naszej podróży. Irkuck. A tu leje. Pogoda jeszcze gorsza niż w Nowosybirsku. Wyszliśmy z pociągu – leje. Poszliśmy załatwiać bilety i inne sprawy, skończyliśmy, leje jeszcze bardziej. No dramat. W mieście chyba szwankuje kanalizacja, bo kałuże po kolana, niekiedy po 20 metrów naokoło trzeba obchodzić. Przy przejściach dla pieszych trzeba stać co najmniej 2-3 metry od krawędzi chodnika, bo woda spod kół samochodów leci daleko.
Po przyjeździe poszliśmy na dworzec ogarnąć dalszą część podróży, transoport do Mongolii. Miła pani w kasie, po skończeniu piętnastominutowej pogadanki z koleżanką, łaskawie się nami zajęła i udzieliła informacji. Do Ułanbator jedzie jeden pociąg dziennie, o 22. i kosztuje, bagatela, 4500 RUB, czyli po naszemu jakieś 410 zł. Ogarniamy w takim razie tańszą opcję: ta sama trasa, tylko w trzech rzutach i na trzech biletach – z Irkucka do Nauszek (granica rosyjsko – mongolska). To trasa lokalna, krajowa, a bilet kosztuje 1300 RUB. Potem z Nauszek do Suche Bator (przez granicę) – 300 RUB i bilet z Suche Bator do Ułanbator, który musimy kupić już w Mongolii. Na pewno da to z 1/3 oszczędności. Niestety, ten drugi bilet, czyli przez granicę, można kupić tylko na dzień przed odjazdem Mamy w planach parę dni na spędzenie w okolicach Bajkału, więc wzięliśmy bilety tylko na pierwszy odcinek i wracamy na dworzec za parę dni. Trzymajmy kciuki żeby się udało kupić.
Pytamy dalej: Krugobajkałka. Miła pani mówi: „O, da, paszli w dół, wtaraja kasa”. No to my paszli. Wtaraja kasa mówi „o, to nie tut, to tam”. No to my znowu, idziemy tam, a tam… zamknięte. Do 13., bo to sobota. A my czasu niet, bo trzeba dalej jechać. No i masz, babo, ruska informacja :)
Oj, mam wrażenie, że z Krugobajkałki nici.
Nic, próbujmy ogarnąć Olchon. Pod dworcem, na postoju marszrutek, uprzejmy pan z jednym zębem mówi, że tu nie ma nic, trzeba jechać na awtowogzal (dworzec autobusowy, dla niewtajemniczonych). Dobra, jedziemy zatem na awtowogzal. Przypominam, cały czas leje. Czym jedziemy? Tramwajem. Dobra, posiedzimy pod dachem i pooglądamy Irkuck. Ta, pooglądaliśmy. Chyba tramwaj.
Tramwaj oczywiście pod dworzec nie jechał, ale co tam dla dwóch twardzieli te 15 minut na piechotę przez zalane miasto. W rytmie deszczu poskakalismy nad kałużami, pouciekaliśmy przed samochodami i rozbryzgami spod ich kół i wpadliśmy na lokalny pekaes. I co? I nic, autobusów w Olchon uże niet. Były rano jakieś, teraz to już jutro.
Ale przecież Wschód nie byłby Wschodem, gdyby nie prywatna inicjatywa. Przecież to marszrutki stanowią podstawę rosyjskiego transportu osobowego! Pacłem się mocno w sklerozę i wyszedłem na zewnątrz.
Długo nie szukałem, 5 minut później stałem przed minibusem pana o typowo buriackiej facjacie i zaklepywałem dwa ostatnie miejsca do Chużyru. Szybko i ładnie poszło, ale trochę szczęścia to ja jednak miałem, bo to była już naprawdę ostatnia marszrutka na wyspę tego dnia.
Martwiłem się trochę pogodą, bo jakby nasz pobyt na Syberii miał być akurat taką aurą okraszony, to trochę słabo. Wyjechaliśmy z Irkucka z szybami jak na zdjęciu powyżej, ale z kilometra na kilometr coraz mniej kropli deszczu widziałem przed kierowcą, aż w końcu wycieraczki przestały pracować i szyby odparowały.
I wtedy zaczął mi się opad szczęki. Za oknem było po prostu prześlicznie. Przestrzeń. Kolory. Góry. Lasy. W końcu założyłem muzykę na uszy i odpłynąłem. Uwielbiam ten stan: przemieszczanie się, muzyka, dobre widoki i wchodzę w podobną fazę jak zwykle człowiek ma przed zaśnięciem, nazywa się ona, z tego co pamiętam, fazą theta. Czyli myślę o wszystkim i niczym, myśli są jednocześnie ulotne i istotne, wszystko się w głowie układa, umysł jest jasny i klarowny i tak dalej i tak dalej. Myślę, że każdy z Was przeżył coś takiego i dokładnie wie o czym mówię.
Niestety, w busie tak telepało, że nie ma dla Was żadnego zdjęcia z tego odcinka, jedynie z przystanku na stacji benzynowej.
Z resztą, myślę, że żadne zdjęcie nie odda tego uczucia, to jest jakby przedstawienie kilkuwymiarowe, typu obraz/dźwięk plus ten specyficzny stan odrętwienia i relaksu
A propos stacji benzynowej, to zaczęło się to, z czym musieliśmy się borykać przez następne parę dni: ubikacje.
Toaleta w ‚naszej’ stacji była na zewnątrz. Wyglądała niczego sobie.
Prawda była jednak trochę bardziej przyziemna.
Po kształcie otworu, strzelałem, że to męska toaleta.
W sumie, w zimie, to to rozwiązanie zdaje egzamin, zamarznie i po kłopocie. Tylko jak się w taką zimę tu załatwić?
Podobny problem mieliśmy na Olchonie, jak tam dojechaliśmy i ogarnęlismy kwaterę: jak na mój gust to na wyspie nie ma kanalizacji, każdy robi wodę bieżącą i inne szamba na własną rękę, w obrębie własnego gospodarstwa. U nas, tam gdzie spaliśmy, na szczęście był sedes, ale akurat w wygódce, która była na zewnątrz, a gospodyni kibla w domu nie miała. Trzeba było sobie radzić, taki klimat.
O samym Olchonie i pobycie tam będzie później.
Na koniec pochwalę się Wam tym, że dostaliśmy pokój z wartownikami gratis. Na początku zrobili inspekcję pokoju, potem, aż do samego końca pobytu, nie opuszczali naszych podwoi dłużej niż na siku i co jakiś czas wpraszali się do pomieszczenia żeby sprawdzić, czy wszystko jest ok.
Niestety, zaczyna mnie brać przeziębienie, podejrzewam, że to po Nowosybirsku. Wziąłem zapas Rutinoscorbinu i Scorbolamidu ze sobą, więc się szczepię. Niestety, pogoda syberyjska zdecydowanie nie pomaga. Trzymajcie kciuki, żeby było ok!