Geneza
Do Iranu miałem jechać motocyklem. Taki był pierwotny plan, wbrew pozorom całkiem realny – przynajmniej w mojej głowie.
Do momentu, aż policzyłem sobie ile czasu może mi to zająć, by dojechać tam na kołach i wrócić.
Wyszło bite 6 tygodni.
Dotarło szybciutko do mnie, że nikt mi tyle urlopu w pracy nie da. Niestety, potwierdziłem to parę dni później (a raczej zostało mi to potwierdzone).
Z ciężkim sercem musiałem ten Iran przetransferować do strefy „zrobię kiedyśtam, jak będę mógł”.
Aż tu nagle, ni z tego, ni z owego, w sieci pokazały się tanie bilety na trasie Kijów – Baku – Teheran, z całkiem zaskakującą ceną ~450 zł za osobę, w dwie strony. Albo na kwiecień, albo na październik.
Kwiecień odpadał, bo robiło nam się za duże zagęszczenie wyjazdowe, ale październik brzmiał bardzo zachęcająco i zdecydowanie był warty przemyślenia i ewentualnych przetasowań w planach wyjazdowych.
Godzinę później przygotowana wcześniej motocyklowa trasa do Iranu została przeplanowana tak, by ten kraj ominąć, objechać jedynie Gruzję i Armenię oraz ustalona na wrzesień 2018. Zaś dwa bilety do Teheranu na październik miałem już na mailu.
Przygotowania
Trzeba było jeszcze zaplanować jakiś sposób dotarcia do stolicy Ukrainy i z powrotem. Pierwszą myślą był pociąg lub autobus, bo na pewno za mniej pieniędzy, niż samolot – tanie linie do Ukrainy nie latają, zaś UIA czy LOT kasują w jedną stronę tyle, co wyniósł nas lot do Persji w dwie strony
Niestety, okazało się, że bezpośredni pociąg z Warszawy kosztuje prawie tyle co transport drogą powietrzną. Spowodowało to niemały opad mojej szczęki i lekką panikę, bo trasa autobusowa to lekko 12h jazdy w średnio wygodnej pozycji + postój na granicy, które to dalibyśmy radę wytrzymać, ale nie w momencie, gdzie będzie to dopiero pierwszy etap podróży.
Częściowym rozwiązaniem okazał się fakt, że UZ (Koleje Ukraińskie) uruchomiły całkiem tanie i szybkie połączenia z Przemyśla do Kijowa. Do Przemyśla da się z Warszawy w miarę sensownie dojechać, a, że to i niedaleko mojego rodzinnego Dynowa to i przy okazji rodziców będę mógł odwiedzić.
Częściowym dlatego, że godziny przyjazdu do i odjazdu z Kijowa były dość odległe od rozkładu naszych samolotów. O ile w jednym kierunku dziura wynosiła 10 godzin, na dodatek w nocy, to z powrotem mieliśmy całe 23 godziny czekania, co już w ogóle nam się nie uśmiechało.
Co zrobiłem? Wykorzystałem w końcu mile, których trochę mi się nazbierało i kupiłem nam bilety na samolot. I zamiast 23 h w Kijowie będziemy czekać 4 h na boryspolskim lotnisku.
Wstępne koszty
Po tym małym organizacyjnym karate przyszedł czas na podliczenie kosztów transportu. Aż sam byłem ciekaw.
A więc:
– Kijów-Baku-Teheran-Baku-Kijów samolotem to 918,42 zł /2 os.
– Warszawa-Dynów: 61,85 zł /2 os.
– Przemyśl-Kijów: 118,32 zł /2 os.
– Kijów-Warszawa: 135,26 zł + z 15000 mil /2 os.
Razem: 1234,35 zł na dwójkę, czyli 617,18 zł na łeba.
Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszty dojazdu do dworców/lotniska (np. Skybus w Kijowie to 80 UAH za osobę), ale śmiało można powiedzieć, że 650 zł nie przekroczymy.
Zdecydowanie nie ma dramatu.
Został nam jeszcze cały Iran do ogarnięcia. Czyli gdzie chcemy pojechać, co zobaczyć i gdzie będziemy spać.
Plan
Magda mocno mnie wyręczyła wręczając bardzo fajny zestaw miejscówek pt. „Iran – powinniśmy zobaczyć”. Zanim się do niego zabrałem, myślałem, że dodam jeszcze trochę swoich typów i wtedy spróbuję to upchać w całych 12 dniach, które będziemy w Iranie.
Oczywiście na planowaniu się skończyło, bo nie miałem czego za bardzo dodawać. No i cholernie ciężko było wszystko zmieścić w te niecałe dwa tygodnie, zważywszy, że odległości pomiędzy kolejnymi atrakcjami mierzone są w setkach kilometrów. Niemniej, gdzieś wyczytałem, bardzo dobrze jest tam rozwinięta siatka nocnych połączeń autobusowych i, że autobusy są na tyle wygodne, że można w nich jednocześnie przemieszczać się i nocować.
Jak zebrałem wszystko do kupy, to wyszło mi, że na 11 nocy będziemy potrzebowali może z połowę noclegów. A tymi to się jakoś mniej przejmowałem niż zwykle. Raz, że podobno Couchsurfing jest w Iranie niezmiernie popularny, a dwa, że damy radę nawet jak trzeba będzie szukać hoteli na miejscu.
Więc jak się przedstawia nasza trasa finalnie?
Z Warszawy wyjeżdżamy na spokojnie w piątek, 6. października, po pracy, wieczornym autobusem. Potem nocka w domu rodzinnym i sobotnim popołudniem jedziemy do Przemyśla, na pociąg. Stamtąd wyjeżdżamy o 15.42, w Kijowie meldujemy się przed 23., tam kima w jakimś najtańszym hostelu i z rana w niedzielę transfer na lotnisko. Wylot do Baku mamy o 11:40, tam jesteśmy o 16:00 i mamy kilka godzin na zwiedzanie – do Teheranu wylatujemy o 22:30 i finalnie w Iranie jesteśmy 8. października o 23:25 lokalnego czasu.
Po Baku będzie nas oprowadzał Kamran, chłopak, który odezwał się do mnie poprzez Couchsurfing. Zastanawiałem się chwilę czy te 6,5h pomiędzy samolotami (minus czas potrzebny na odprawy i kontrole na lotnisku) będą wystarczające by nie żałować wydanych $50 na azerskie wizy, ale stwierdziłem, że nie wiadomo kiedy będziemy tam następny raz. A że lepiej żałować, że się coś zrobiło, to…
W słuszności tej decyzji utwierdził nas potem jeszcze Kamran – stwierdził, że warto, a zwiedzanie ogarniemy bezproblemowo.
Tak w ogóle, to całkiem zapomniałem wspomnieć Wam o wizach!
Wizy
Więc tak: do Azerbejdżanu wyrobić jest prosto – wystarczy wejść na https://evisa.gov.az/ (UWAGA! to jest JEDYNA strona niekomercyjna, gdzie e-wizę można wyrobić, wszystkie inne o podobnych adresach to pośrednicy, którzy za usługę czeszą dodatkową kasę), wypełnić formularz (potrzebny jest skan tytułowej strony paszportu w pliku *.jpg i adres jakiegoś hotelu, w którym będziemy nocować /lub nie/), zapłacić bodajże $24 (można kartą płatniczą – ja zapłaciłem Revolutem) i do tygodnia czasu wiza przychodzi mailem. Trzeba ją wydrukować, najlepiej w dwóch egzemplarzach i okazać na kontroli paszportowej.
Do uzyskania wizy irańskiej mamy dwie drogi: można starać się o nią przed wyjazdem w ichniej ambasadzie (co trwa trochę czasu i jest delikatnie biurokratyczne), albo uzyskać tzw. VOA (Visa on Arrival) zaraz po przylocie, na lotnisku w Teheranie. My zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję. Tyle, co przed wylotem zaopatrzyliśmy się w po dwa zdjęcia paszportowe, angielskojęzyczne wydruki ubezpieczenia NNW i zdrowotnego z wyraźnie zaznaczonym terytorium Islamic Republic of Iran jako miejscem obowiązywania (podobne, jak przedstawialiśmy przy aplikowaniu o wizę białoruską) oraz w potwierdzenie hotelowej rezerwacji na pierwszą noc w Iranie, z zaznaczonym numerem telefonu (podobno lubią dzwonić).
Iran
No, ale co będziemy robić w samym Iranie, pewnie zapytacie.
Zaraz po przylocie, procedurach na granicy, zakupie lokalnej waluty (podobno najlepiej jest kupić na lotnisku bo są dobre stawki i nie ma prowizji), kart SIM z Internetem (też na lotnisku), nie zostajemy w Teheranie tylko, po drodze zahaczając o mauzoleum Chomejniego, jedziemy na dworzec kolejowy. Stamtąd, o 7. rano mamy pociąg do Jazdu. Przyjeżdżamy tam chwilę po południu, zwiedzamy miasto, zostajemy na noc, a następnego dnia szukamy opcji żeby odwiedzić okolice: gliniane miasto Kharanaq, świątynie zoroastrian Czak Czak i zamek w Mejbod. Potem przenosimy się do Kerman, gdzie w środę, 11. października chcemy pojechać w stronę najgorętszego miejsca na ziemi, na pustynię Lut.
W czwartek, 12., będziemy już na południu Iranu, nad zatoką Perską i najpierw zwiedzimy wyspę Ormuz, słynącą z czerwonych i czarnych piasków, a w piątek objedziemy Keszm, czyli większą siostrę Ormuza.
Sobotę i niedzielę przeznaczamy na Sziraz i Persepolis, w poniedziałek zaliczymy Esfahan, a we wtorek Kaszan, z tradycyjnymi irańskimi łaźniami. Potem pojedziemy na zachód, do Hamadan, aby odwiedzić największą wodną jaskinię na świecie – AliSadr i w czwartek zameldujemy się Tabrizie, skąd pojedziemy do, jak ja to nazywam, mini Kapadocji, czyli skalnego miasta Kandovan i nad słone jezioro Urmia. Ostatni dzień, piątek, 20. października to już powrót do Teheranu, jakieś zakupy, wizyta pod byłą ambasadą amerykańską i dojazd pod Demawend, czyli najwyższą górę Iranu. A w nocy wyjazd na lotnisko, skąd przez Baku i Kijów, o 1:35 wylecimy do Warszawy.
Noclegów jeszcze nie mamy zaklepanych (poza tą rezerwacją hotelu w Jaździe, żeby mieć podkładkę pod wizę; spać tam i tak nie zamierzamy, bo chcą 250 zł za dwuosobowy pokój), na razie tylko wysłałem milion zapytań na Couchsurfing i kupiłem bilet na pociąg do Jazdu – dla spokojnej głowy.
Bagaż podręczny spakowany, godzina ZERO ZERO, czyli piątek po pracy już blisko, więc..
3..2..1..
JEDZIEMY!
Ciąg dalszy, czyli pierwszy odcinek niniejszej opowieści znajdziecie tutaj! :)