Iran. Dzień 6-7. Ormuz i Keszm

Poprzedni odcinek, w którym poprzez gliniane miasto Kharanaq, zoroastriańską świątynię Czak Czak, wieże Lodu i Gołębią oraz karawanseraj i fortecę w Meybod, docieramy do Mahan, by w końcu zobaczyć zachód słońca w najgorętszym miejscu na Ziemi, czyli na pustyni Lut znajdziecie tutaj (klik)!

Autobus relacji Kerman – Bandar e-Abbas. Ciągle dzień 5.

Klasa VIP klasie VIP nierówna. Ten autobus jest w trochę gorszym standardzie, niż poprzedni. Różnica jest jak między starym, wygodnym, ale nadszarpniętym przez ząb czasu krążownikiem szos, a w miarę nowym samochodem klasy średniej.
Fotele mamy szerokie, w założeniu bardzo wygodne, ale dość mocno sfatygowane. Tak, że raczej wolimy położyć na nie kurtki, zanim oprzemy o nie głowy. Do tego mechanizm rozkładający w moim siedzisku jest sprawny inaczej, więc nie za bardzo mam możliwość wygodnego manewrowania.
Zasnąć też jest trochę trudniej, stąd zajmuje nam to więcej czasu.

Dzień 6.

Efektem jest nagłe ocknięcie się, jak już stoimy na dworcu w miejscu docelowym.

Bandar e-Abbas

Pakowanie i zbieranie się trwa całe dwie minuty. To szybko, zważywszy na to, że jeszcze na wpół śpimy.

Wychodzimy z autobusu i… ojezusmaria! Jest godzina 6.30, a tu już się nie da wytrzymać! Powietrze dosłownie wisi. Jest już grubo ponad 30 stopni i wilgotność jest, strzelam, z 95-procentowa. A, przypominam, mamy październik! Na dodatek Magda jest w chustce, ja w długich spodniach.
Dwie minuty później czuję, że cały się lepię. Pod ciuchami mam potop.

Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas
Bandar-e Abbas, dworzec autobusowy

I te same dwie minuty później jesteśmy otoczeni przez chmarę taksówkarzy. Dosłownie. Jeden przez drugiego skaczą dookoła nas, w nadziei na klienta. Oczywiście nikt nie mówi po angielsku.

Nasz plan, to dostanie się dzisiaj na wyspę Ormuz. Żeby to się udało, musimy dojechać do portu i stamtąd wziąć prom.
Metti poinstruował mnie wczoraj, że najlepiej dojechać tam shared taxi i że kurs nie powinien wyjść więcej jak 3-4 zł za osobę.

Zaczynam więc „gody” z taksiarzami. Oczywiście, proponowana przeze mnie cena 3000 tomanów jest z miejsca odrzucana. Słyszymy 10000.
Trwam twardo.
Po minucie wzajemnego przekrzykiwania i poszturchiwania się widzę, że jeden z nich prawie się godzi. Reszta gawiedzi widząc to zaczyna go niemal bić. Krzyczy przy tym w naszym kierunku, żeby nie brać tego przystającego na naszą cenę, bo on jest pijany!
Parskam śmiechem, bo sytuacja wygląda przekomicznie. Chłopaki biją się „na niby”, choć razy są z pewnością bolące. Brakuje mi tylko popkornu i miałbym wrestling na żywo w wersji irańskiej – panowie sprzedając sobie kuksańce, ganiają dookoła nas, niemal jak tokujące koguty.

W końcu energia z panów uchodzi i przedstawienie się kończy. Staje na proponowanych przeze mnie 3 złotych i jedziemy z tym niby ciachniętym. Reszta łaskawie się na to godząc domaga się ładnego zdjęcia na do widzenia. Spełniamy ich życzenie.

Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas
Nasz „ciachnięty” kierowca w czerwono-czarnym pasiaku, z tyłu, na czerwono ten, co go najbardziej „bił”. Z prawej, nie wiadomo skąd pojawił się nasz przyszły kolega Niemiec

Jakob

Do taksówki załapuje się z nami Jakob, młody Niemiec z plecakiem, który pojawia się nie wiadomo skąd. Też wybiera się na Ormuz.
Kierowca, faktycznie, wygląda na podchmielonego! Dziwne to, zważywszy na prohibicję i wczesną porę – nawet u nas trochę ciężko o zawianego Polaka tak wcześnie rano (nie licząc wczorajszych).
Ale jazda idzie równo i pewnie, nie licząc delikatnego AHDH za kierownicą. Bądź, co bądź, wskazanego w tutejszym ruchu.

Te 3 zł za osobę odbija się na nas na miejscu dowozu. Zatrzymujemy się w pewnym momencie na poboczu, kierowca pokazuje, że port jest po drugiej stronie ulicy. Zadowoleni, wysiadamy, przechodzimy przez czteropasmową jezdnię, po czym okazuje się, że do samej przystani trzeba drałować jeszcze z kilometr. A temperatura, z poziomu „masakrycznie gorąco” podniosła się jeszcze o parę stopni.

Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas
Port w Bandar-e Abbas

Jak zbawienie traktujemy klimatyzowaną poczekalnię. Chyba mamy lekki szok temperaturowy i ciągle nie możemy z niego wyjść.

Jest 7:40. Niestety, najbliższy prom na wyspę Ormuz jest dopiero o 9.15. Koszt biletu, to 7 zł za osobę (70k IRR). Jest czas na ogarnięcie porannej toalety, zważywszy, że kible są akceptowalnej jakości (nie trzeba korzystać na bezdechu).

Przy okazji, patrząc na naszego przyszywanego współtowarzysza uderza mnie oczywista przewaga podróżowania niesamotnie. Dopiero przy Jakobie dociera do mnie tak błahy problem, jak zostawianie bagażu w momencie potrzeby skorzystania z obsyfionego kibla publicznego. Bo tak: podróżuje sobie człowiek z plecakiem dużym na plecach, z plecakiem małym z przodu. Taka ubikacja, nie dość, że jest niewielkich rozmiarów, to jeszcze najczęściej ma na podłodze warstwę brudu z domieszką ekstrementów. Ciężko do takiego pomieszczenia bagaż zabierać ze sobą, tym bardziej postawić koło siebie, na ziemi. Ale przecież jeszcze większym strachem jest zostawić rzeczy przed/na zewnątrz toalety.
I co wtedy robić, jak ciśnie?

Jakoś nie zastanawiałem się nad tym za bardzo ostatnimi czasy, chyba z przyzwyczajenia, bo jak do łazienki idzie Magda, to ja pilnuję dobytku; tak samo w drugą stronę.
Teraz widzę, że kolega Niemiec twardo siedzi ze swoimi bagażami i nie bardzo się rusza. Dociera do niego dopiero trzecia zachęta z naszej strony, że może iść i się ogarnąć, my popilnujemy jego rzeczy.
Przyzwyczajenie robi, widać, swoje.

Odpocząwszy parę chwil pod klimatyzacją i zapomniawszy o ukropie na zewnątrz postanawiam iść na papierosa i przy okazji zrobić mały rekonesans dookoła portu. Zaparcia wystarcza mi na parę zdjęć.
Jak oni tu żyją w lecie?

Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas

Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas
Bandar-e Abbas
Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas
Bandar-e Abbas

Ormuz

Na prom zapraszają nas o czasie. Jako, że rejs po zatoce Perskiej to pozycja z mojej bucket list, nie zważam na temperaturę i zajmuję miejscówkę z najlepszą widocznością. Czyli na zewnątrz, jedynie pod daszkiem.
I wybieram bardzo dobrze, bo raz, że można spokojnie palić, dwa, że mamy świetne widoki, a trzy, że jak tylko ruszamy, to cholerny ukrop zmienia się w fantastycznie ciepłą bryzę. Co prawda lepką i wilgotną, ale bardzo przyjemną w swojej odmienności.

Podróż Życia, Iran, Bandar-e Abbas
Bandar-e Abbas
Podróż Życia, Iran, Zatoka Perska
Zatoka Perska
Podróż Życia, Iran, Zatoka Perska
Instagram nie jest zakazany w Iranie :)
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Zbliżający się Ormuz i ruiny portugalskiej twierdzy

Do Ormuzu dopływamy godzinę piętnaście później.

Po wyjściu na przystań nasz wzrok ściągają drewniane kutry rybackie, do złudzenia przypominające statki pirackie sprzed wieków.
Choć każdy ma burty w innym kolorze, ozdobne tralki wszystkie mają pomalowane na biało i niebiesko. Widać, że rybacy trzymają się tradycji.

Wydawać by się mogło (po obserwacji współpasażerów na łódce), że sporo podróżujących z nami to turyści, choć Europejczyków nie zauważyliśmy. Niemniej, po 10 minutach od opuszczeniu promu, na przystani zostajemy sami, nie licząc ormuskich tuk-tuków.

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Ormuski port

Negocjacje

Jak w ogóle wygląda nasz plan na tę wyspę? Przede wszystkim jest determinowany przez godzinę odpłynięcia popołudniowego promu na siostrzaną wyspę Keszm, gdzie nocujemy. A ten wyrusza o 15.
Więc mamy 4 godziny i w tym czasie chcemy objechać wyspę.

To można zrobić na co najmniej dwa sposoby. Pierwszym jest wynajęcie rzeczonego wyżej tuk-tuka, czyli trajki z zadaszoną naczepą wraz z kierowcą/przewodnikiem. Drugim jest wypożyczenie dostępnych ponoć niedaleko niewielkich motocykli i zwiedzanie wyspy na własną rękę.
O tej pierwszej metodzie piszą wszystkie przewodniki, wspominał nam o nich również Metti, który spędził tu dwa dni z miesiąc wcześniej.
O drugiej za wiele nie wiemy, wypożyczalni dwukołowców nie widać pod ręką, ergo, wymaga to więcej zachodu. Poza tym z plecakami na motocyklach raczej nie bardzo. Szczególnie, że tuk-tuków jest co najmniej kilka, a panowie kierowcy wyglądają, jakby bardzo chcieli nas obwieźć.

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Więc wybór jest prosty.

Gorzej, że panowie nie mówią w ogóle w jakimkolwiek języku, który znamy, czyli ani po angielsku, ani tym bardziej po polsku.
Rodzi to mały problem, bo chcę ponegocjować stawki (standardowa cena to ponoć 15 zł za godzinę wynajmu pojazdu) i nauczony doświadczeniem wolę wszystkie warunki ustalić przed wyjazdem.

Próbujemy, choć idzie ciężko. W ruch wchodzą wszelakiej maści translatory telefoniczne, niezbędny jest nawet telefon do przyjaciela, który przez słuchawkę przekazywaną od ucha do ucha służy za tłumacza.

Końcem końców ustalamy, że bierzemy jedną trajkę, a Abdul (takie imię nosi pan, który nas będzie obwoził) pokazuje nam wyspę, potem bierze nas do taniej i dobrej jadłodajni i odstawia nas na przystań tak, byśmy zdążyli na transport na Keszm. Staje na 30 zł (30k IRR) za całość, oczywiście bez obiadu.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Negocjacje w pełni
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Tym pojazdem będziemy przemieszczali się po wyspie

Najlepiej ma nasz przyszywany kolega Niemiec, bo w zasadzie niemal nie kiwnąwszy palcem ma ogarnięty cały pobyt na wyspie.

Podoba mi się jeszcze jedna rzecz. Negocjacje trwały chwilę i z boku wyglądało to z pewnością twardo, ale jak tylko przybijamy ręce, to nastawienie Abdula zmienia się na super miękkie i przyjazne. Jakbyśmy jeździli z kolegą, który chce nam pokazać miejsce, w którym mieszka. Bez gonitwy, w naszym tempie. Nawet tuż przed samym wyjazdem, swoim dziesięciowyrazowym angielskim posiłkowanym przez wskazywanie palcem na słońce przypomina by wziąć wodzę do picia. Tak samo jest przy każdym dłuższym stopie.
Zabawne, że w połowie drogi okazuje się, że sam jej nie ma dla siebie.
Za to my kitramy ze sobą ze cztery półtoralitrowe plastiki, które napełniamy w każdym nadarzającym się momencie. Abdul jest uratowany.

Wyspa

Ormuz to wyspa kolorystrycznych kontrastów i nawet, jeśli paleta ograniczona jest do szeroko pojętych kolorów ziemi, to i tak robi to wrażenie.
Pierwszy przykład mamy z dziesięć minut po wyruszeniu z przystani. Przez piaskowy krajobraz przepływa rzeka soli. Przepływa w cudzysłowie, bo jako sezonowa, obecnie jest wyschnięta. Niemniej, jest to ciek o tak potężnym zasoleniu, że po wyparowaniu zostawia po sobie szeroki ślad śnieżno-choć-częściej-brudno-białych kryształków. Przy odrobinie wyobraźni wygląda to jak krajobraz księżycowy.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Solna Rzeka (Salt River)
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Solna Rzeka. Ciągnęłą się przy drodze przez dobry kilometr

Potem (i ten widok będzie nam towarzyszył przez całą wyspę) spotykamy wszędzie hałdy różnokolorowej ziemi i piasku. Wygląda to jak górki zmieszanych ze sobą przypraw, często widocznych na bliskowschodnich bazarach. Ciężko uwierzyć, że powstały bez ingerencji człowieka.
Choć sprawiają dość posępne wrażenie, przywodzą na myśl gigantyczny plac budowy.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Śnieżna Góra (Snow Mountain). Tylko, że zamiast śniegiem, pokryta solą
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Tęczowa Dolina (Rainbow Valley). Najkolorowsza część wyspy
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Tęczowa Dolina

Temperatura jest nie do wytrzymania. To, że siedzimy na zadaszonej pace pomaga niewiele, zyskujemy trochę przy przemieszczaniu się, wiatr łagodzi odczucia. Długie spodnie i chustka robią swoje.
Na szczęście Abdul mówi, żeby religijnymi konwenansami się nie przejmować jak jeździmy. Na takie rzeczy zwraca się uwagę w skupiskach ludzi i tam ewentualnie trzeba się pilnować.
Zdecydowanie nas takie podejście zadowala i nogawki szybko podwijają się do góry, rękawy wędrują pod szyję, a chustka leci do plecaka.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Lokalsi nie przejmują się za bardzo nakazami religii w kontekście ubioru

Stojąc przy solnej rzece dopytuję się jak to wygląda temperaturowo w lecie i jak oni to wytrzymują.
Na ile możemy się dogadać, to wnioskuję, że 50 stopni Celsiusza nie jest niczym wyjątkowym tutaj, a oni nie mają jakichś specjalnych patentów na ukrop. Są na pewno przyzwyczajeni, niemniej, w okolicach największego natężenia gorąca po prostu życie tu zamiera, wszyscy chowają się do cienia i czekają na znośniejszy moment.

Podoba mi się tutaj. Mimo lepkiego, słono-wilgotnego powietrza, które nas oblepia.
Zastanawiam się po jakim czasie przyzwyczaiłbym się do temperatur i ile może kosztować tutaj skrzynka z klimatyzacją.

Paleta kolorów ziemi

Dojeżdżamy nagle do końca drogi. Abdul pokazuje, gdzie mamy iść. Kluczymy po spalonej ziemi, jest bardzo gorąco i prawie zero wiatru, bo jesteśmy otoczeni przez miniaturowy masyw górski.
Skały są niesamowite, wyglądają jak płynne mętne szkło, albo zastygnięty karmel. Wszystkie skojarzenia w każdym razie podążają torem gorąca i spiekoty, jakby góra upiekła się niczym ciasto w piekarniku i pod wpływem morderczego żaru odsłoniła smakowite wnętrze. Ornamenty powstałe na powierzchni przypominają ślady jak po potężnej ulewie, choć deszczu tu jak na lekarstwo.
Miejsce jest bajkowe, ale widzimy je pod słońce, a podobno najlepiej je oglądać o zachodzie słońca.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dolina Ciszy (Silence Valley)
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dolina Ciszy
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dolina Ciszy. Na dobrej fazie tych skalnych kształtów można się nieźle przestraszyć
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dolina Ciszy
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dolina Ciszy

Co robi największe wrażenie? W zasadzie to wszystko. Jest rdzawo, piaskowo, pustynnie, gorąco, solnie, lepko i wilgotnie i to wszystko robi ten klimat, który jest dopełnieniem widoków patrzących na Was ze zdjęć. Choć tyłek najbardziej urywa widok z klifów przy Dolinie Posągów i na kolorowe, choć z nazwy tylko Krwawe Wybrzeże.

Podróż Życia, Iran, Ormuz, jaskinia solna
Wejście do Zachodniej Jaskini Solnej (West Salt Cave)
Podróż Życia, Iran, Ormuz, jaskinia solna
Zachodnia Jaskinia Solna
Podróż Życia, Iran, Ormuz, jaskinia solna
Zachodnia Jaskinia Solna
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Tęczowa Dolina

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Dolinę Posągów osiągamy zaraz po Jaskini Solnej. To dróżka pomiędzy skałami, które, pod odpowiednim kątem patrzenia przypominają wyrzeźbione posągi zwierząt. Ale prawdziwa uczta jest, jak w przysłowiu, na końcu drogi, która kończy się niesamowitym, myślę, że co najmniej stumetrowym klifem z zapierającym dech w piersiach widokiem na wody zatoki Perskiej.

Podróż Życia, Iran, Ormuz, Dolina Posągów
Dolina Posągów (Valley of Statues). Tu wiatr stworzył jeszcze bardziej szalone kształty, niż w Dolinie Ciszy.
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Dolina Posągów
Dolina Posągów
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Dolina Posągów
Hiszpańskie Wybrzeże (Spanish Coast)
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Hiszpańskie Wybrzeże
Takim widokiem kończy się Dolina Posągów

Podróż Życia, Iran, Ormuz, Dolina Posągów

Podróż Życia, Iran, Ormuz, Dolina Posągów

Plażę odwiedzamy niemal na końcu. Że tam jedziemy wiemy sporą chwilę zanim ją widzimy. A to dlatego, że krajobraz, jak i droga, zrobiły sie wściekle czerwone. Plaża ma być czerwona – czerwona droga.. logiczne :)
Im niżej zjeżdżamy, tym więcej czerwonego kurzu zauważamy dookoła, to już nie piasek na drodze, ale każdy napotkany element, z drzewami włącznie.
Ciężko uwierzyć w nasycenie tego koloru, do czasu gdy dojeżdżamy na miejsce. Wszyscy są pod wrażeniem. Stoimy na jadowicie czerwonej polanie, w doł wiedzie nie mniej czerwona droga dochodząca do prawdziwej, czerwonej plaży.
Me słońce jest zafascynowane!

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dywan z ziemi (Soil Carpet). Teraz wygląda ubogo, ale bardzo często artyści tworzą tu przepiękne obrazy usypane z kolorowej gleby.
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Czerwona Plaża
Krwawe Wybrzeże (Bloody Coast). Spójrzcie na kolor wody, to będziecie wiedzieli skąd nazwa!

Schodzimy do wody, Magda z Jacobem zostają z tyłu, zachwyceni piaskiem wyglądającym jak, uwaga, nie czerwony, a czarny brokat. Nawet Abdul się śmieje i usypuje z niego skrzące wzorki. To tak powstały ornamenty, które widzieliśmy wcześniej z wysoka. Niestety zdjęć z tego miejsca, jest niewiele, a to dlatego, że nadworny fotograf zamiast czynić swą powinność, poczuł nieodpartą chęć powrotu do czasów berbecich, pogrzebania łopatką tu i tam i zbierania kolorowych piasków i muszli :)

W każdym razie przejście kolorystyczne pomiędzy brzegiem i wodą robi na nas wrażenie. Piasek wygląda, jakby ktoś dodał do niego barwnika.
A co najlepsze, okazuje się, że to naprawdę jest barwnik. Abdul pokazuje na migi, że wydobywa się go tutaj i produkuje z niego pomadki i inne kosmetyki.

Szybko się o tym przekonujemy, bo skórę i ciuchy mamy zafarbowane. Ze skóry udało się zmyć, z ciuchów – po dziś dzień nie.

Spędzamy tam niemal pół godziny, aż Abdul zaczyna się nudzić i trochę poganiać.

Podróż Życia, Iran, Ormuz, Czerwona Plaża
Krwawe Wybrzeże
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Czerwona Plaża
Krwawe Wybrzeże i srebrny, kwarcytowy „piasek”
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Czerwona Plaża
Niesamowite kolory wody
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Czerwona Plaża
Krwawe Wybrzeże
Podróż Życia, Iran, Ormuz, Czerwona Plaża
Krwawe Wybrzeże
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Krwawe stopy :)

Transakcja wiązana

Gorąco nadal. 3h jazdy po wyspie mija nie wiadomo kiedy, ale kiedy w końcu przychodzi czas na umówiony wcześniej obiad, czujemy, że właśnie to nam jest potrzebne – trochę odpoczynku od słońca.

Miejscówka, do której jesteśmy wiezieni jest chyba stałym elementem każdej objazdówki po Ormuzie. Stoi za tym układ podobny do tego, którego doświadczyliśmy w Angkor, czyli kierowca przywozi turystów na jedzenie i za to sam posila się za darmo. Doświadczeni Kambodżą spodziewamy się europejskich cen i… pozytywnie się rozczarowujemy. Szału nie ma, bo obiad kosztuje 20 zł od osoby, ale dostajemy krewetki z wyśmienicie przyprawionym ryżem i dużo zimnego picia, więc dość mocno odtajamy.
Skąd wniosek o powyższym układzie? Bo miejsce (to nie jest żadna restauracja, raczej zwyczajny dom) jest pełne turystów, a pod murkiem stoi multum tuktuków. No i Abdul dostaje swoją porcję. :)

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Dodatek do obiadu. Najlepsza, irańska cola, jaką piliśmy. Niestety, nigdzie indziej nie dostaliśmy jej, nie wiedzieć czemu.

Omijamy ostatnią atrakcję, czyli ruiny portugalskiej twierdzy wzniesionej tutaj w XVI wieku. Goni nas prom na Keszm. Mam trochę gula z tego powodu, bo to w sumie jedna z „ważniejszych” rzeczy. Niemniej, szybko staram się zredukować ten dysonans w mojej głowie tłumacząc sobie, że przecież to tylko kolejne ruiny, których widzieliśmy już dużo w swoim życiu, poza tym popatrzyliśmy sobie z poziomu promu. A i sama wyspa dostarczyła nam przecież wystarczająco wrażeń, czyż nie?

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Widok na Srebrne Wybrzeże
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Fabryka barwników
Podróż Życia, Iran, Ormuz
Fabryka barwników

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Persian Gulf Wall, zwany inaczej Żółwim Rajem

Abdul wiezie nas jeszcze do bileterni i asystuje przy zakupie, po czym żegna się z nami przy bramie od przystani.
Trochę głupio mi, że na jedzenie wydaliśmy więcej niż na obwiezienie nas po wyspie, więc zostawiamy mu coś więcej ponad ustaloną kwotę. Przy okazji obklejam mu trochę pojazd podróżżyciowymi naklejkami, jest przeszczęśliwy. Choć tyle.

Prom się oczywiście spóźnia. Dobrze, że w poczekalni jest wydajna klimatyzacja.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Rozkład jazdy ormuskiego promu. Te rzadsze kursy to na Keszm, te częstsze to do Bandar-e Abbas (chyba:))

Niebieski ptak

Nasz kolega Jakob płynie z nami. Pytam, czy ma jakiś nocleg ogarnięty na wyspie, co zamierza dalej? W odpowiedzi dostaję tylko wzruszenie ramion – jedzie na żywioł.
Śmieję się w duszy, znam ten typ ludzi. To taki wieczny niebieski ptak. Są zwykle bez planu, bez pomysłu, byle przed siebie, a na koniec i tak zawsze znajdują ludzi, którzy im pomogą, ogarną, zaplanują, nakarmią, czy nawet przenocują. Wygrywają wiecznym uśmiechem, czasem rozbrajającą niefrasobliwością. Tak jest właśnie z naszym kolegą z Niemiec.

Działa to też na mnie. Mam na Keszm zaklepane dwie miejscówki do spania. Jedną, standardowo, redundantną. Z obu na raz nie damy rady skorzystać, więc się nią dzielę. Przez dzielę się mam na myśli to, że ogarniam chłopakowi wszystko od A do Z. Czyli: przekonuję właściciela drugiej miejscówki, żeby przyjął naszego towarzysza do siebie, ogarniam Jakobowi transport i sposób dotarcia tak, że po przypłynięciu na Keszm ma tylko wsiąść w taksówkę za 2 zł i zostać odebrany na miejscu.
Nie oczekuję żadnej wdzięczności, zgodnie ze swoją zasadą „jak mam i mogę, to dam, jak nie mam lub nie mogę, to nie dam”, ale po jego reakcji utwierdzam się, że otrzymywanie takich „prezentów” nie jest dla niego nowością :)

Natomiast host, u którego my mamy spać jest jednym z tych, którzy Couchsurfing wykorzystują do zarabiania – oprócz spania zaproponował, że nas obwiezie po wyspie samochodem swojego taty. Z tym, że tacie trzeba oddać za benzynę, całe 120 zł :) Oczywiście jest to stawka rynkowa, za kapkę więcej bez targowania wynajmę taksówkę, ale zakładam, że cenę da się zbić.
I o tym mówię też Jakobowi, że fajnie byłoby, żeby dołączył do nas – raz, że znów będzie miał coś ogarnięte bez jakichkolwiek akcji z jego strony, a dwa, że cena podzielona na trzy osoby jest zawsze niższa niż pełna, czy podzielona na dwie.
Wydaje bardzo entuzjastycznie do tego pomysłu nastawiony, więc ustawiamy się na wieczorny telefon, jak już ogarniemy się w nowych noclegach.
My też jesteśmy zadowoleni.

Podróż Życia, Iran, Ormuz
Ogarnianie noclegu in progress

Temperatura jednak daje nam w kość. Na tyle, że przez całą drogę na Keszm siedzimy w klimatyzowanym wnętrzu promu, zaraz przy nawiewach.

Po niecałej godzinie dopływamy do drugiej wyspy.

Upał nie zelżał nic a nic. Niemniej chwila w chłodnym pomieszczeniu robi swoje.

Żegnamy się z Jakobem umawiając się na szczegóły jutrzejszego wyjazdu wieczorem. Wsadzamy go do taksówki i idziemy szukać swojej.

Gul po taksi

My musimy dojechać do Dargahan, miejscowości 20 km na zachód od miasta Keszm.
Cały czas w głowie mam przeświadczenie, że taksówka powinna tutaj być bardzo tania, w granicach paru złotych. Tyle zostało mi w głowie po dyskusji z Mostafą, naszym gospodarzem.
Oczywiście po wyprawieniu Jakoba zostajemy otoczeni przez kierowców, z tym, że każdy z nich krzyczy 20 zł za kurs do naszej destynacji.
To sporo, więc posuwam się do oferowania 10 razy mniejszej kwoty. Panowie dookoła nas pukają się w głowę, niemniej za parę chwil pojawia się pan, który mówi, że zawiezie nas za dwadzieścia tysięcy i od razu zabiera nasze bagaże. Krzyczę za nim, że to kwota w rialach. Nie reaguje, więc biorę to za zgodę.

Ku mojemu zdziwieniu pakuje nas do ładnej, czarnej limuzyny i ruszamy na zachód.

Po drodze jeszcze pyta nas o to czy mamy transport na wycieczkę dookoła wyspy. Przezornie negocjuję z nim cenę, czyli zbijam z rynkowych 150 zł do 120 i biorę numer telefonu, na wypadek, gdyby z Mostafą coś nie wypaliło.

Do Dargahan przyjeżdżamy 20 minut później.
Wysiadamy i idę się rozliczyć z kierowcą. Daję banknot 100000-rialowy i proszę o resztę. Taksówkarz patrzy na mnie i mówi, że jeszcze drugie tyle.
Aha, super, czyli jednak mnie nie dosłyszał wcześniej i te dwadzieścia tysięcy na które się zgodził było w jego mniemaniu w tomanach.
No, to mamy pierwszy zgrzyt.
Sytuacja staje się napięta, nikt nie chce ustąpić. W końcu mam dość, mówię, żeby wziął sobie tę resztę i odchodzę. Na co kierowca bierze pieniądze, wyrzuca przez okno i odjeżdża.

Fak!

Mam strasznego gula, bo nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy i targa mną mocne poczucie winy. Teoretycznie postępowałem uczciwie, jasno i klarownie, ale gdzieś wewnątrz czuję, że cena 20000 riali była śmiesznie niska, za niska za ten transport.
Trudno, co się stało, to się nieodstanie. Mam nauczkę.

Dargahan

Siadamy na krawężniku i piszę do Mostafy, że jesteśmy w umówionym miejscu.
W odpowiedzi cisza.

Nie wiem, co mam o tym myśleć. Idą kolejne wiadomości, potem SMSy, bez rezultatu.
Nic, siedzimy na krawężniku i czekamy. Obserwujemy toczące się życie.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Dargahan
Dargahan
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dargahan
Dargahan
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dargahan
Dargahan

Mostafa

Wreszcie, po 20 minutach jest odpowiedź. Mamy czekać kolejne 10 minut.

W końcu chłopak się pojawia. Wita się ze mną, w stronę Magdy tylko kiwa głową, nie podaje jej ręki.
Od razu podejrzewam względy religijne, co dla mnie jest wytłumaczeniem, ale kątem oka widzę konsternację i niechęć do takiego podejścia na jej twarzy. Pierwsze wrażenie ewidentnie nie jest najlepsze.
Wsiadamy do samochodu i jedziemy.

Po drodze dowiadujemy się, że musieliśmy czekać, bo dopiero teraz skończył pracę. Prowadzi z kolegą całodobowy sklep spożywczy i pracują na zmianę na 12-godzinne wachty.
Jedziemy do domu jego rodziców. On sam mieszka z żoną gdzieś indziej.
Staram się wybadać kwestię jego religijności i okazuje się, że moje przypuszczenia były trafne. Jest bogobojnym muzułmaninem, co dziwne, sunnitą (Iran jest w większości szyicki), ale wg jego słów na Keszm to ten odłam islamu jest przeważający i na tyle przestrzegającym restrykcyjnych zasad religii, że nie może dotykać innych kobiet poza tymi ze swojej rodziny.

Pomimo wewnętrznej niechęci do takiej postawy widzę w tej sytuacji pozytywy. Będę miał możliwość z bliska poobserwowania jej i skonfrontowania swoich doświadczeń z czymś nowym.

Dostajemy osobny pokój. W irańskim stylu, czyli pusty, z dywanem pośrodku i dużą ilością poduch przy ścianach. O dziwo, w pokoju jest łazienka, do tego mamy klimatyzację i działającą sporą lodówkę.
Znaczy się, jest luksus. Oczy nam się śmieją, bo świadomość porządnego prysznica, możliwości zrobienia prania i odpoczęcia w chłodzie klimatyzatora od razu polepsza nastrój.
Mostafa stara się jak może, przynosi zestaw powitalny w postaci cappuccino z proszku i irańskich słodkości. Miłe to.

Od razu ustalamy plan na jutrzejszy dzień, czyli wycieczkę dookoła wyspy. Ceny jeszcze nie znamy finalnej, bo „nie rozmawiał z tatą”, a teraz go nie ma (my rodziny Mostafy, oprócz brata przez 5 minut, nie zobaczymy w ogóle), więc nie ma jak tego ustalić. Istotne jest to, że trzeba dość wcześnie wyjechać, ok. 8., żeby zdążyć odwiedzić wszystkie warte tego miejsca.

Umawiamy się z nim, że my się ogarniemy, wymyjemy, zrobimy pranie i za 2-3 h pójdziemy coś zjeść, a przy okazji pokaże nam miasto. On, w międzyczasie pójdzie pomieszkać do siebie. Przy okazji dowiadujemy się, że za kilka miesięcy zostanie tatą po raz pierwszy! Wow!

Strefa wolnocłowa

Pranie zrobione, Mostafa się pojawił, możemy iść na miasto.

Wyjście z domu, to szok, mimo 21. na zegarku. Temperatura niemal nie spadła. Na dodatek założyłem drugie spodnie (pierwsze poszły do prania), trochę ciaśniejsze i od razu to poczułem. Mam powódź pod nimi. Już wiem, dlaczego tu chodzą wyłącznie w luźnym odzieniu.

Dargahan nie jest dużym miastem, ma mniej niż 10.000 mieszkańców. Niemniej, centrum miasta sugeruje coś znacznie większego. Na głównej ulicy ruch jest potężny, sklepów dookoła sporo – moje zdziwienie szybko tłumaczy Mostafa: Keszm to strefa wolnocłowa. Tu codziennie przypływają tabuny Irańczyków z kontynentalnej części kraju po tańsze produkty, najczęściej słabej jakości i pochodzenia chińskiego.
Faktycznie, patrząc na witryny i asortyment sklepów, króluje tutaj tandeta i kicz.
Cóż, jest popyt, to jest też i odpowiednia podaż.

Samo miasto nie ma za wiele do zaoferowania. W zasadzie to kompletnie nic. Idziemy się przejść nad brzeg zatoki Perskiej, a w zasadzie do małego przesmyku między Keszm, a kontynentem, ale tam wita nas odpływ, smród „plaży” i kupa plastikowych śmieci. Temperatura jeszcze pogłębia nieprzyjemne odczucie.

Religijność

Chcę się skupić na rozmowie z Mostafą. Nie muszę nawet kierować jej na tory religijności, żeby o tym usłyszeć.
Jest żarliwym muzułmaninem, sunnitą. Modli się pięć razy dziennie, nie pije alkoholu, nie kontaktuje się z obcymi kobietami, żyje wg patriarchalnego schematu narzuconego przez islam. Jednocześnie dużo opowiada o tej religii, o przesłaniu, które niesie, nawet o tym, jak wyglądają i co oznaczają konkretne modlitwy.
Wyłania mi się z tego wszystkiego obraz człowieka, który chce dobrze i jest bardzo uczciwy, ale niestety, który ponad wszystko stawia wymogi swojej wiary. Jest tak w nią zapatrzony, że ja, urodzony prowokator i adwokat diabła nawet nie próbuję w jakikolwiek sposób dyskutować nt. rzeczy, światopoglądów, czy idei, które nie do końca wydają mi się takie, jakimi on je przedstawia. Mam wrażenie, że jakakolwiek, nawet najmniejsza i najniewinniejsza krytyka byłaby potraktowana jako obraza.
Jednocześnie rzeczą, która w tej religijności mnie pozytywnie dziwi, jest brak jakiejkolwiek indoktrynacji z jego strony. Nie mam odczucia, że próbuje mnie w jakikolwiek sposób przekonać do swoich racji. Pytany o konkretne rzeczy odpowiada, poproszony rozwija temat, ale nic poza tym. Nie próbuje na nas wpłynąć, nie pokazuje wyższości swoich przekonań nad innymi.
Nie wiem, czy tak się zachowuje tylko względem nas, turystów, czy ogólnie taki jest. Nawet jeśli, to tak czy inaczej pokazuje to swego rodzaju jego szacunek dla inności.

A tej widzi sporo. Szczególnie od Magdy. Bo nie może mu się pomieścić w głowie to, że kobieta może pracować, mieć swoje życie, pasje, że może być traktowana na równi z mężczyzną, jak przez chwilę opowiadamy mu o sobie. Rzeczy, które dla nas są całkowicie normalne, dla niego są niepojęte.
Nawet mnie to dziwi, bo jeszcze nie spotkaliśmy się z takim odbiorem będąc tu, w Iranie. Z naszych obserwacji wynika, że kobiety, mimo restrykcji, jakie niesie państwo wyznaniowe, mają tu bardzo silną pozycję, szczególnie na poziomie rodziny.
Może taka jest różnica między szyizmem a sunnizmem?

Wzajemność

W domu piszę wiadomość do Jakoba, o szczegółach wycieczki. Proponuję, żeby był gotowy rano, chwilę po 8., to po niego podjedziemy.
I w odpowiedzi dostaję strzała: nie jedzie z nami. Znalazł sobie lepszą opcję (czyt. ktoś mu tę lepszą opcję zaproponował), więc z niej skorzysta. Żadnego przepraszam, czy innego wytłumaczenia. Tak po prostu „nie jadę z wami”.
Ręce mi opadają. Przez głowę przechodzą mi myśli o wdzięczności, wzajemności, egoiźmie, pomaganiu innym i podejściu do drugiego człowieka. I zastanawiam się, jak się takim ptakom żyje – z uśmiechem na ustach nigdy nie odmawiają, ale przy pierwszej okazji myślą wyłącznie o sobie.
Teoretycznie miał chłopak jak najbardziej prawo wybrania optymalnej dla niego opcji, niczego nie był nam przecież winien, ale spróbowałem odwrócić sytuację i postawić siebie w jego miejscu. Doszedłem do wniosku, że pewnie też dążyłbym do swojego dobra, ale wcześniej wysondowałbym czy jest możliwość żeby i jego wcisnąć – a jak nie byłoby, to starałbym się choć wytłumaczyć sytuację i przekazać motywy, żeby przynajmniej na dupka nie wyjść.
No cóż, trudno. W jednej chwili znika mi całą sympatia. A wraz z tym kładę lagę na koledze Niemcu.
(Tak naprawdę to od tego momentu zacząłem o nim mówić per Szkop, ale oficjalnie się do tego nie przyznaję, bo wyszedł bym na rasistę:)

Trzeba iść spać.

Dzień 7.

Kolejne spanie na miękkim dywanie i rozłożonym śpiworze jest całkiem wygodne. Zastanawiamy się, czy u nas coś takiego dałoby się zaadaptować.

Zdziwię Was, ale wczorajsze pranie, rozwieszone na dziedzińcu domu… nie wyschło. I to mimo wysokiej temperatury w nocy.
Teraz możecie sobie wyobrazić poziom wilgoci w tamtejszym powietrzu.

Mostafa przyjeżdża parę minut po 8. Wita nas informacją, że dogadał się z ojcem i obwiezie nas po wyspie za 100 zł. Czyli wyjdzie nas to 20 zł więcej, niż jakbyśmy we trójkę jechali. Choć tyle dobrego.

Zostawiamy wszystkie bety w domu. W sumie, to dzisiaj wyjeżdżamy, ale dopiero ostatnim autobusem; będzie jeszcze czas na spakowanie.

Rano miasteczko rozczarowuje, obdarte że złotej, popołudniowej poświaty, w ostrym świetle poranka,  ukazuje swą codzienną obskurność.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Dargahan
Dargahan

Najpierw idziemy na straszliwie przesolone śniadanie. Tzn. przesolone są sztywne chlebki, które dostajemy do w ogóle nieposolonej jajecznicy. Niestety, takie połączenie w żaden sposób się nie równoważy.
W efekcie kupujemy potężne ilości wody, bo już wiemy, że będzie nas suszyło. A temperatura się w ogóle od wczoraj nie zmieniła.

Udaje się nam wyjechać z miasta kwadrans po 9. Mostafa sarka, że mało czasu się robi powoli.

Najlepsze jest to, że zupełnie nie wiem gdzie będziemy jechać. Zdajemy się całkowicie na naszego przewodnika, z zaznaczeniem, że chcemy zobaczyć wszystko :)

Nietypowy dryf

Pierwszy przystanek, to mała przystań niedaleko wioski Ramchach.
Miejsce to stało się słynne w roku 2004., kiedy po potężnym sztormie na zatoce rybacy natknęli się na nietypowe znalezisko. Do brzegów wyspy zwyczajnie przydryfowała sobie… arabska platforma wiertnicza i stwierdziła, że tu zostanie.

Podejrzewam, że nikomu nie chciało się bawić w wyciąganie jej z płycizny i transport powrotny; pewnie tańszym rozwiązaniem było zbudowanie nowej.
To tylko pokazuje, że pogoda potrafi pokazać swój pazur nawet i w tamtych terenach.

Niemniej, mnie bardziej fascynuje sama przystań i panowie siedzący obok, pod zadaszeniem i naprawiający sieci. Jest ich kilku, cerują dziury wspólnie rozmawiając przy tym. Nawet nasz widok nie robi na nich wrażenia.
Nie wiem czemu, ale znajduję ten widok bardzo uspokajającym, sielskim nawet. Stoję paląc papierosa i zwyczajnie się na nich patrzę. Dopełnieniem jest jeszcze różnorodność barw czy to łódek, czy osprzętu sieciowego, bardzo odmienna od piaskowo-pustynnego otoczenia.
Magda ucieka, trochę bojąc się naszego bezczelnego lampienia w panów. Ja, też czując, że to dziwne, idę w drugą stronę – kiwam głową tak, by mnie zauważyli, jednocześnie wskazując na telefon z odblokowanym aparatem. Po raz kolejny zero zaskoczenia z ich strony, lekko kiwają głową zdając się mówić, że nie ma problemu, po czym wracają do roboty tak, jakby mnie tam nie było.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Ramchach
Przystań w Ramchach
Podróż Życia, Iran, Keszm, Ramchach
Przystań w Ramchach
Podróż Życia, Iran, Keszm, Ramchach
Przystań w Ramchach i nietypowa znajda z Dubaju w tle

A Magda znajduje inne towarzystwo :)

Podróż Życia, Iran, Keszm, Ramchach

Dochodzi 10. Temperatura już jest nie do wytrzymania.

Mostafa wiezie nas w stronę następnej atrakcji. W zasadzie głównej atrakcji Keszm, czyli Doliny Gwiazd.

Po drodze zatrzymujemy się przy kolejnym namacalnym sposobie radzenia sobie z niedoborami wody w tak pustynnej okolicy.
Pamiętacie kanaty w okolicach pustyni Lut? Tam osiedlano się dookoła takich naturalnych (czyt. podziemnych) sposobów na dostęp do wody.
Keszm to niewielka wyspa ze znikomymi zasobami wody, tutaj nie ma za bardzo ukrytych cieków. Zatem, żeby przetrwać musiano ją gromadzić.
I właśnie w takim miejscu robimy przystanek – przed nami stoi potężny basen, który bardziej, z wyglądu, przypomina bunkier niż magazyn wodny.
A w środku, w zacienionym miejscu czernieje potężna tafla wody. Zbiornik Borkeh Khalaf.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Borkeh Khalaf
Borkeh Khalaf

Zgromadzona w nim woda pochłania promienie słoneczne tak chciwie, że przypomina raczej ropę naftową. Zresztą w tym suchym jak pieprz miejscu prędzej można by spodziewać się właśnie ropy, niż wody. Basen jest otwarty – teoretycznie wstępu bronią kraty, ale nie ptakom czy gryzoniom, które mogą wpaść do wody, czy też zrobić to, co robią gołębie przycupnięte na gałęzi na przechodzących ludzi. Ciekawi nas, czy mając to na uwadze, ktoś jeszcze korzysta ze zbiornika? Mostafa wydaje się być skonfundowany tym pytaniem, nie chce lub nie umie na nie odpowiedzieć.

W sumie, ryby też sr*ją do wody, po co pytać? ;)

Podróż Życia, Iran, Keszm, Borkeh Khalaf

Podróż Życia, Iran, Keszm, Borkeh Khalaf

Dolina Gwiazd

Czas na gwóźdź programu.
Czym jest miejsce zwanym inaczej Darreh Setaregan?
Bardzo starym (uformowanym ok. 2 miliony lat temu w obecnym kształcie) i bardzo malowniczym efektem erozji, czyli wiatru, wbrew pozorom deszczu i podziemnych strumieni wodnych. Doliną pełnej średniej wysokości klifów i zaskakujących kształtów.
Według miejscowej legendy miejsce zostało stworzone po uderzeniu spadającej gwiazdy i właśnie dzięki temu jest takie magiczne i pięknie wyglądające. Niektórzy, na dodatek, święcie wierzą w to, że nocami zapełnia się duchami i goblinami.
W każdym razie, jako część geo-parku wyspy Keszm jest wpisana na listę UNESCO i jest żelaznym punktem każdej objazdówki południa Iranu.

Bycie na liście zobowiązuje, toteż zaraz przy bileterni (25000 IRR/osoba, Mostafa wszedł za darmo) postawiony jest ładny, przeszklony i klimatyzowany budynek, w którym mieści się muzeum geo-parku. Którego największą atrakcją jest dla nas przyjemny chłodek lecący z kratek przy wejściu.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley

Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Trochę informacji praktycznych ;)

Bo to co na zewnątrz się dzieje, to jakiś skandal. W cieniu będzie ponad 35 stopni, ale problem z tym, że tego cienia nie ma! Nawet nasz przewodnik, po przejściu z nami 500 metrów stwierdza, że nie wydoli i że nie idzie z nami.
No proszę, tego się nie spodziewałem. Nic, ruszamy sami. Choć mam trochę podejrzenie, że chłopak został, żeby się pomodlić.

Jest tak gorąco, że zwiedzamy w milczeniu, każde z nas własnym tempem, żeby jak najmniej się męczyć.

A oglądać jest co, faktycznie, miejsce robi wrażenie. Szczególnie z góry.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Dolina Gwiazd (Stars Valley)
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Dolina Gwiazd
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Dolina Gwiazd
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Dolina Gwiazd
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Dolina Gwiazd
Podróż Życia, Iran, Keszm, Dolina Gwiazd/Stars Valley
Dolina Gwiazd

Niemniej, to miejsce lepiej się zwiedza z bocznym światłem, kiedy słońce wschodzi lub zachodzi. Teraz stoi w zenicie, więc jest potwornie gorąco, sucho i nie ma grama cienia. Przekłada się to na zdjęcia i samopoczucie; mówiąc krótko mogłyby być lepsze. Wyobrażamy sobie ten krajobraz o świcie – na pewno zwala z nóg, kiedy skalne formacje nabierają kształtu i koloru.

Gdy już jestem na tej górze, podchodzi do mnie Magda i trąca mnie w bok, wskazując głową na idących dołem ludzi.

Jak myślicie, co, a raczej kogo tam zobaczyła?

Oczywiście, naszego kolegę Niemca. W towarzystwie zapewne mojego niedoszłego, a obecnie jego gospodarza.
Momentalnie wraca mi wspomnienie wczorajszego gula. Na szczęście na sekundę jedynie, zamykam w głowie temat stwierdzeniem „a niech ma”.
Niemniej, na jakikolwiek kontakt z nim zdecydowanie nie mam ochoty.

Naz

Mostafa, biedak, siedzi w samochodzie z włączoną klimą, choć jego zadowolony wyraz twarzy sugeruje mi, że jest szczęśliwy z wypełnienia religijnego obowiązku.
Jedziemy w stronę kolejnej atrakcji.
Delfiny.
To było coś, na co czekała Magda, dla niej to było główną atrakcją wyspy.
Gdzie je można spotkać? Trzeba pojechać na południe Keszmu, do miejscowości Shib Deraz, skąd można odkrytą motorową łódką popłynąć na wyspę Hengham

Ale zanim tam dotarliśmy, zatrzymujemy się przy innej ciekawostce.

Szeroka plaża, z ewidentnym przerostem podaży turystycznej nad popytem i widoczną całkiem niedaleko skalistą wysepką o nazwie Naz.
Tą rzeczoną ciekawostką jest fakt, że przy odpowiednich warunkach można przejść na nią na własnych nogach, mimo tego, że teraz dzieli nas od niej jakieś 400 metrów morskiej wody.
Okazuje się, że mamy tutaj wielką płyciznę i przy odpływie po drodze nie jest głębiej niż po pas.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Naz
Wyspa Naz

Nie próbowaliśmy przejść, uwierzyliśmy Mostafie na słowo. Bardziej skupialiśmy się nad opędzaniem się od natrętnych młokosów próbujących nas usilnie zachęcić do przejażdżki wierzchem na przystrojonej do granic absurdu lokalnej zwierzynie.
Chłopców było całe mnóstwo, a turystów niemal w ogóle, co powodowało, że każda nowa, nieirańska twarz była od razu atakowana ze wszech stron. I nawet Mostafa nie był w stanie w tym pomóc, nie wspominając o wielokrotnym „nie”..

Podróż Życia, Iran, Keszm
Żywa choinka. Groteska pełną gębą

Podróż Życia, Iran, Keszm

Delfiny.. których nie było

Zajeżdżamy do Shib Deraz.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Shib Deraz
Shib Deraz

Czuję się mocno zmęczony panującym upałem i bliski jestem decyzji o odpuszczeniu rejsu i pozostaniu w klimatyzowanej poczekalni. W ostatniej chwili zmieniam zdanie.

Dwa bilety to 30 zł (300.000 riali). Dostajemy kapoki i ładujemy się na pokład.
Płynie się odkrytymi łódkami z zamontowanym silnikiem motorowym przy rufie.

Mostafa zostaje. Znów się będzie modlił.
Liczymy na to, że jakoś za dużo ludzi nie będzie płynąć z nami, niestety, nie da się. Rejsy startują nie o określonych godzinach, ale w momencie pełnego składu na pokładzie. Na dokładkę, jak już mamy odpływać zmyślni operujący łódkami dokładają jeszcze ze trzy spóźnione osoby, w myśl zasady „jak się popieści, to się wszystko zmieści”.

Ale, jak tylko łódka rusza, wszelkie niedogodności schodzą dla mnie na dalszy plan. Nie wiem dlaczego, ale wiatr na twarzy, bryza, powoduje u mnie automatycznego banana na twarzy i niesamowitą poprawę nastroju.
Zakładamy tylko czapki mocniej na głowy, bo wieje i słońce w takich warunkach jest niesamowicie zdradliwe. I wypatrujemy delfinów.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Zatoka Perska

Bezskutecznie.
Mamy również to nieszczęście, że dookoła nas są sami Irańczycy i nikt nie mówi w języku angielskim. Więc nie dość, że nie trafiamy na nasze wyczekiwane wodne ssaki, to nie wiemy jak wygląda sytuacja i czy jest jakakolwiek na to szansa.
Zwierzęta są główną atrakcją takiego rejsu i przewoźnicy zwykle wiedzą, gdzie ich szukać. Niestety, po ich minach i minach naszych współrejsowiczów wnioskujemy, że tym razem się nie uda. Pomimo niemal półtoragodzinnego pływania.
Szkoda mi Magdy, bo bardzo na to czekała.

Kobiety Bandari

Płyniemy do wyspy Hengham.
Cumujemy przy plaży, o niemalże czarnym piasku, wyglądającym prawie identycznie jak ten z Ormuzu.
Ten „piasek” to ziarenka kwarcytu, minerału tutaj występującego. Z jego powodu ta plaża jest nazywana srebrną – w słoneczny dzień skrzy się miliardami refleksów i pomimo asfaltowej barwy wydaje się srebrna.

Z daleka wybrzeże sprawia wrażenie afrykańskiego. To wrażenie pogłębia się z każdym przebytym metrem. Wąski pasek plaży kończy się budkami skleconymi naprędce z desek, na blatach piętrzą się tandetne pamiątki.
Widać od razu, że miejsce, do którego przybijamy jest stricte turystyczne – obok plaży stragany, obok straganów mini-bar, gdzie od razu wszyscy wycieczkowicze się kierują.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Hengham
Wyspa Hengham
Podróż Życia, Iran, Keszm, Hengham
Wyspa Hengham

Sprzedawcy ożywiają się się ma widok naszej łódki, szkoda, że jeszcze nie wiedzą, że nic nie sprzedadzą. Z całego towarzystwa jesteśmy jedynymi, którzy w ogóle wrócą na ten nadmorski targ. Zastanawia nas, komu upłynniają swoje towary, bo przygotowani są na nalot żądnych zakupów turystów, podczas gdy nikt nawet do nich nie podchodzi.

Ale to nie pamiątki, ani bar są najciekawsze tutaj. Palmę pierwszeństwa w tej kwestii trzymają lokalne kobiety, które, oprócz tradycyjnych czadorów noszą tutaj kolorowe maski zakrywające oczy i nos.
Czytaliśmy o tym (w zasadzie bardziej oglądaliśmy zdjęcia) wcześniej, będąc jeszcze w Polsce i muszę przyznać, że na żywo robi to niesamowite wrażenie. Może dlatego, że przez sporą odmienność, koloryt, bardzo odróżnia się od piaskowo-brudnego otoczenia.

Niestety, przez grzeczność nie zrobiliśmy żadnych zdjęć paniom, ba, nawet nie zapytaliśmy ich o pozwolenie, stąd musicie się opierać na przekazie pisemnym. W zastępstwie mamy henghamskie kózki.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Hengham
Hengham

Kolejne niespodzianki czekały nas przy barze, do którego trafiliśmy zaraz po krótkim rekonesansie wyspy.
Pierwszą były samosy, podobno indyjskie pierożki smażone na głębokim oleju, które panie, siedząc na klepisku za barem, ręcznie robiły, smażyły i sprzedawały w cenie 2 zł za sztukę.
Podobno, bo tylko ze słyszenia/czytania wiem, że to jedna z tych rzeczy, które odróżniają wyspy od kontynentalnej reszty kraju.

A drugą był.. kolega Niemiec, który pojawił się chwilę po naszym przybyciu i skutecznie odebrał mi przyjemność delektowania się pierogiem.
Wyszło na to, że robił dokładnie tę samą trasę, co i my.
Ehh.. niech ma.

Rybki

Na wyspie nie ma zasięgu. A i przy okazji my nie patrzymy zupełnie na zegarek. Nie wiemy, że nasza wycieczka trwa już ponad dwie godziny i, że Mostafa, zaniepokojony, próbuje się z nami skontaktować.
Dlatego zupełnie się nie spieszymy.
Ale i tak czas się zbierać.
Na koniec podpływamy łódką do ostatniej atrakcji wyspy: maleńkich, świecących się rybek grasujących przy skalistym brzegu, niemalże czekających na nasze okruchy, których garście zaczynają spadać do wody. Kotłują się i błyszczą, ku uciesze łódkowej gawiedzi.

Podróż Życia, Iran, Keszm, zatoka Perska

Na skale obok stoi dwóch berbeci i łapią te rybki na haczyk zawieszony na żyłce. Co chwilę wyciągają jakąś z wody i wrzucają zaraz z powrotem. Jeden z chłopców ciska zdobyczą w naszym kierunku, któryś z naszych sprawniejszych towarzyszy łapie ją i mamy poruszenie na łódce.
Kieruję tam oko kamery i nagle towarzystwo się integruje, nagle wszyscy chcą pozować, nagle wszyscy machają i prezentują wijącą się rybkę, nagle okazuje się, że część z nich mówi cokolwiek po angielsku.
Jestem bardzo zaskoczony, ale dochodzi do mnie, że oni zwyczajnie się wstydzili do nas zagadać. Widać wyglądamy niedostępnie ;)
Trzeba było chyba jakiegoś katalizatora, żeby to minęło.
Ale dobrze, cała droga powrotna upływa im na nadrabianiu straconego czasu w integracji i jest sympatycznie!

Podróż Życia, Iran, Keszm, zatoka Perska

Podróż Życia, Iran, Keszm, zatoka Perska

Namorzyny

Dopiero na brzegu dostaję wiadomości od Mostafy. Faktycznie, zajęło nam to wszystko trochę czasu.
Czeka na nas w samochodzie i martwi się o to, że nie zdążymy ogarnąć wszystkiego.

Jedziemy szybko do kolejnego Keszmowego must see, słynnych lasów namorzynowych będących obecnie parkiem narodowym i rezerwatem biosfery UNESCO.
Mostafa wspomina, że tereny te nie były kiedyś zalane i stanowiły połączenie z kontynentem. Widać, Keszm ma geologicznie ciekawą historię – raz na wodzie, raz pod wodą (Stars Valley ponoć kiedyś było dnem morza :)
Na miejscu zastaje nas jeszcze większy skwar, duchota i… pustki. Oprócz paru otwartych baraków z pamiątkami i jakimś piciem, ich właścicielami, paroma dzieciako-wyrostkami pewnie tam mieszkającymi i nami, nie ma nikogo.
To niedobrze.
Dlatego, że nie ma z kim wynająć łódki, żeby popływać między wysepkami i poobserwować faunę, ewentualnie trochę flory.
Niemniej, prosimy Mostafę, żeby wysondował jak wygląda cennik, jako, że nie bardzo ktokolwiek tu po angielsku mówi.

Podróż Życia, Iran, Keszm
Przystań w okolicach Tabl

Podróż Życia, Iran, Keszm

Wraca ze słabymi newsami. Owszem, możemy popływać, ale to koszt co najmniej 150 zł.
Patrzymy na zegarek. Dochodzi 15., jest straszna spiekota, wrócić musimy dość szybko, bo się okazuje, że nasz gospodarz musi iść na 18. do pracy. Więc wychodzi na to, że za te 150 zł mielibyśmy godzinę gonitwy na łódkach. Chyba się nie opłaca.
Kręcimy się tam jeszcze chwilę, robimy parę fotek z brzegu i uciekamy.

Podróż Życia, Iran, Keszm
Las namorzynowy (Hara Forrest)

Podróż Życia, Iran, Keszm


Podróż Życia, Iran, Keszm
Fascynowały nas te płonące kominy
Podróż Życia, Iran, Keszm
Okazało się, że na Keszm wydobywany jest gaz ziemny
Podróż Życia, Iran, Keszm
Ta rafineria nazywa się Kavarzin
Podróż Życia, Iran, Keszm
Dobrze, że nikt nie widział nas robiących zdjęcia obiektu – podejrzewam, że mielibyśmy duże problemy

Laft

Nie obejrzymy już za dużo na wyspie. Mostafa stwierdza, że możemy podjechać jedynie do portowej miejscowości Laft, bo inne atrakcje wymagają sporo więcej czasu.
Nam też się, tak na dobrą sprawę, nie chce już za bardzo zwiedzać, bośmy zmęczeni, a musimy jeszcze kupić bilety, spakować się i spędzić całą noc w autobusie do Sziraz.
Jedziemy do Laft. Z resztą, o tej miejscowości też dużo słyszeliśmy, że bardzo warto tam podjechać i poczuć klimat.

I powiem Wam, że jak dotychczas nic nie było tu takiego, co by mi tyłek urwało, tak Laft to zrobiło.
Po raz pierwszy poczułem się, że jestem gdzieś daleko od domu, w całkowicie odmiennym klimacie.

Miasto ma ponad 2000 lat!

Pierwsze co rzuca się w oczy, to pustki. Zero ludzi na ulicy, od czasu do czasu przejeżdża jakiś dwukołowy komarek. Po lewej stronie mamy brzeg morza, a na nim statki i wraki. Po prawej sześcienna zabudowa, z ogromną ilością bagdirów (w zasadzie, co dom, to bagdir). Wszystko w brudno-piaskowej barwie, gdzieniegdzie walają się słomiane parchy rodem z amerykańskich westernów o Teksasie.
I potworny upał. W zasadzie to on robi ten klimat.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Słynny, ciągnący się na ponad 100 metrów laftański port

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft

Mostafa po raz kolejny się z nami żegna, po raz kolejny musi się pomodlić. A my idziemy w miasto.

Gromada dzieci wyczaja nas niemal od razu i opada nas z krzykiem i wyciągniętymi łapkami. Kiedy zamiast drobnych lądują w nich karmelki specjalnie po to wiezione z Polski, na ich twarzach najpierw odmalowuje się zdziwienie, a sekundy później zamienia się w szerokie uśmiechy i cućki momentalnie w nich znikają.
Obawiałem się, że dzieciaki będą nachalne, albo, co gorsza, agresywne, ale nic takiego tu się nie dzieje; jesteśmy zwyczajną atrakcją, coś się w końcu, dla nich, tutaj dzieje.

Towarzystwo kończy się z cukierkami, ale zostają z nami dwie dziewczynki, rezolutna, na oko 10-letnia Fatima i jej młodsza, niemiłosiernie umorusana siostra. Fatima zdaje się rozumieć delikatnie angielski i od razu zaprzyjaźniają się z Magdą. Czego efektem mam wesołą atmosferę, wyliczanki po angielsku i śpiewane piosenki za uchem.

I klimat.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Wymyśliliśmy nową zabawę: noszenie dzieciaków za koszulę. Poziom szczenięcej frajdy spotęgowany słodkościami w gębie sięgał wyżyn. Miny mijających nas mieszkańców bezcenne.
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Śpiewająca kompania. Fatima i jej siostra

W końcu pojawia się Mostafa, dość zadowolony ze spełnionego obowiązku.
Jest trochę zaskoczony naszym towarzystwem, ale stara się nie dać tego poznać po sobie.
Bierze nas na laftową wisienkę, czyli wzgórze górujące za miastem, w pobliżu którego znajdują się ruiny Zamku Naderi, przeszło 1000-letni cmentarz i niecka z – uwaga – 366 studniami, zwanymi Złotymi. Studnie łapały deszczówkę i jak się możecie domyśleć, każda z nich była na inny dzień w roku, łącznie z przestępnym.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft, zamek Naderi
Zamek Naderi
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft, Złote Studnie
Złote Studnie
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft, Fatima

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft, siostra Fatimy
Laft

Bilety

Ale co piękne, szybko się kończy. Żegnamy się z naszymi dziewczynami, żegnamy się z Laft i zaczynamy powoli się żegnać z Keszm.

Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Wylewne pożegnanie
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft
Podróż Życia, Iran, Keszm, Laft
Laft

Podróż Życia, Iran, Keszm

Podróż Życia, Iran, Keszm
Tak, jak w większości południowych krajów życie zaczyna się tu późnym popołudniem, jak upał zelżeje

Mostafę goni czas, bo musi iść do pracy.
Z tym, że mamy jeden problem – od wczoraj przypominam mu, że muszę kupić bilet na autobus do Shiraz i mimo tego, że od wczoraj obiecuje mi, że to załatwimy, to do chwili obecnej temat jest nieruszony. Najgorszym jest fakt, że mamy piątek, czyli irańską niedzielę i niewiele da się załatwić.
Ostatecznie decyduje, że z Laft jedziemy prosto do miasta Keszm, do jakiegoś biura turystycznego, które ma być otwarte i które sprzedaje bilety.

Sama jazda byłaby niewarta wzmianki, gdyby nie sytuacja którą nasz gospodarz się idealnie podsumował.
Wspominałem Wam, że pomiędzy Dargahan, miastem Mostafy, a Keszm jest całkiem ładna autostrada. Dwa pasy w każdym kierunku, ograniczenie prędkości wahające między 100 a 120 km/h, po której jedziemy sobie w tej chwili my, całe 80 km na godzinę. Dochodzi godzina 18., wiemy, że nasz gospodarz ma być w pracy na 18. i zdajemy sobie sprawę, że w takim tempie, to na pewno nie zdąży. Nie chcąc być niemiłym, delikatnie podpytujemy o jazdę, dopuszczalne prędkości, jego pracę i godziny w których pracuje, w nadziei, że chłopak załapie o co chodzi i wciśnie mocniej. Krążymy jak sępy dookoła tematu, bez jakiejkolwiek reakcji. Znaczy się dostajemy rzeczowe odpowiedzi, opowieści, ale ciągle wskazówka zakrywa 80 na cyferblacie; Mostafa zupełnie nie rozumie aluzji. W końcu nie wytrzymuję i mówię wprost, żeby przyspieszył, bo nie zdążymy do jego pracy. Mostafa robi minę pt. „ja pierniczę, faktycznie!” po czym… przyspiesza do 90 km/h.

Podróż Życia, Iran, Keszm
Tymczasem, na autostradzie…

Patrzę na Magdę, Magda wali facepalma i bez słowa wiemy, że trzeba sobie dać spokój. W sumie, to on idzie do pracy, nie my.

Widzimy, że się stara, ale straszna z niego ci(a)pa.

Bilety udaje się kupić, ale trochę otwieram szczękę jak przychodzi do płacenia – 86 zł za dwa bilety. A myślałem, że nie będzie drożej jak z Kerman do Bandar-e Abbas.

Autobus mamy o 22.30, więc zakładając godzinę na prom z Keszm i potrzebę dojazdu z portu w Bandar-e Abbas do dworca autobusowego, musimy wyjechać z Dargahan o 19. i złapać łódkę w okolicach 20.
Więc mamy niemal idealnie czasu, żeby wrócić, spakować się i coś zjeść przed wyjazdem.

Mostafa wyrzuca nas pod domem i goni do swojego sklepu.
Mamy klucze, ale dom wydaje się pusty. Tak naprawdę, to poza naszym gospodarzem i jego bratem, który mignął nam przez chwilę, nikogo z domowników nie widzieliśmy. Trochę to dziwne, ale nie wnikamy w szczegóły, szczególnie, że trochę prywatności i nam się przydało.

Pół godziny później jesteśmy i my gotowi.

Z powrotem kontynent

Idziemy na postój taksówek. Dzisiaj pojedziemy już shared taxi, za standardową opłatę 50000 riali za osobę.
Po drodze wpadamy jeszcze do Mostafy sklepu, żeby się z nim pożegnać.
Magda jest delikatnie cięta na niego, mi go trochę szkoda – z jednej strony religijność i „zasady” nie pozwalają mu podejść do niej, jak do mnie, a widzę, że momentami chciałby, z drugiej strony niektóre jego zachowania też odbierałem żenująco, z tym, że on sobie z tego w ogóle sprawy nie zdawał. W każdym razie na koniec słyszymy „przepraszam, jeśli cokolwiek zrobiłem złego” z ręką na sercu i rozstajemy się misiem i podziękowaniami.
Zastanawiam się też nad tymi odczuciami, czy nie za bardzo pretensjonalnie podchodzimy, bo to my prosiliśmy go przecież o nocleg. Ale, na koniec dociera do mnie, że przecież zwyczajnie płaciliśmy mu za usługę. To załatwia jakiekolwiek poczucie winy :)

Z taksi idzie sprawnie. Co prawda musimy czekać dobry kwadrans, zanim samochód się zapełnia, ale jazda do Keszm idzie znacznie szybciej niż z Mostafą ;) Na tyle, że na prom musimy czekać.

Łódka jest zapchana ludźmi z tobołami. Wiadomo dlaczego – Keszm jest strefą bezcłową, mnóstwo ludzi przyjeżdża tu na tańsze zakupy.
Każdy coś wiezie. Ogólnie, królują sumki rodem z naszych wschodnio-polskich bazarów, foliowe i kraciaste.

Do nas, przy samym wyjściu ze statku, już w Bandar-e Abbas, przyczepia się Said, Irańczyk. Przyzwyczajeni, że czasem sami jesteśmy czasem atrakcją, staramy się być mili, szczególnie, że Said pomaga językowo w negocjacjach z taksówkarzami.
Bo ci, widząc białych rzucają stawkami 5x wyższymi, niż 30000 riali od osoby, które zapłaciliśmy wczoraj w odwrotnym kierunku.
Zabawne jest to, że zaczepianie obcokrajowców nie jest niczym nowym dla naszego chwilowego towarzysza. Świadczy o tym świetne opanowanie smartfonowego translatora angielsko-farsi, które bardzo, ale to bardzo upraszcza rozmowę. Na tyle, że momentalnie instaluję ją u siebie (co niejednokrotnie bardzo się przyda w przyszłości).
Oczywiście musimy się też polubić w Instagramie.

Taksówka za 30000 riali znajduje się dość szybko, wystarczy odejść paręset metrów od portu. Said wysadza nas niedaleko dworca – bardzo się jego pomoc przydała, mimo, że na koniec był już dość nachalny.

Oczywiście, przy dworcu wpadamy w ręce naganiaczy.
W Iranie dostępnych jest wielu przewoźników autobusowych i panuje spora konkurencja. Na każdym dworcu każda z firm obsługujących dane połączenie ma swój kantorek, gdzie sprzedają bilety i każda z nich ma swoich naganiaczy, którzy polując na całym dworcu dostają prowizję za przyprowadzonego klienta.
Również ceny połączeń autobusowych są dość umowne, bo pomimo teoretycznie stałych stawek lubią one bardzo mocno spadać w miarę zbliżania się godziny odjazdu i wprost proporcjonalnie do ilości wolnych miejsc.
Oczywiście, dla niezorientowanych, czy turystów ten harmider i nawał opcji wydaje się być sporym chaosem, dopóki się człowiek w tym choć trochę nie rozezna.

W każdym razie, mając już kapkę doświadczenia, wiemy, że jesteśmy atrakcyjnym kąskiem i, mimo bliskości, mając jednak trudności z dojściem do peronów, dajemy się ładnie prowadzić do kas i stanowisk odjazdów. Tylko po to, żeby na sam koniec pokazać, że jednak mamy już bilety kupione, co zostaje skwitowane głośnym „łeeee” i w pół sekundy zostajemy sami.
W takich akcjach wszystko sprowadza się do tego, kto jest bardziej cwany.

Autobus mamy fajny. Nowszy i zdecydowanie fajniejszy, niż ten, którym tutaj przyjechaliśmy.
Co prawda musimy mieć jeszcze jakieś problemy, bo panowie kierowcy nie chcą nam pozwolić wsadzić plecaki pod siedzenie, tylko każą do luku, ale w końcu udaje się nam pokazać, że bagaże będą nam robiły za podnóżki i przechodzi.

Said zaczyna męczyć przez Instagram, więc po paru zdawkowych wymianach zdań ucinamy korespondencję.

Siedzenia wygodne, więc czas układać się do snu. W Shiraz mamy być o 6. rano.

Następny odcinek irańskich opowieści, w którym zwiedzamy Shiraz, Persepolis i okolice oraz doświadczamy niezwykłej gościnności ze strony Eshama już niedługo!

Zdjęcia standardowo, w przerażającej większości (te ładne) są od NOSFOTOS mej najukochańszej. Właźcie na jej profil i lajkujcie!

3 komentarze