Jordania. Dzień 2. Eilat – Aqaba – Wadi Rum

Tutaj (klik) znajdziecie poprzedni odcinek niniejszej opowieści, a w nim o tym jak doszło do wyjazdu, jak nas „powitano” w Izraelu i jak z wyjazdowej piątki zrobiła się ósemka.

Eilat, Izrael

Miałem nadzieję, że się wyśpię. Niestety, założyliśmy dość wczesną porę na wstawanie, bodajże godzinę 8. A znając moją niechęć do wczesnego wstawania i dodając do tego różnicę jednej godziny między PL, a Bliskim Wschodem, oczywiście na moją niekorzyść, zaczęło się coś, co mnie męczyło w zasadzie do końca wyjazdu: permanentne poczucie pt. „chcę jeszcze spać!”. :)
Chłopaki wczorajszą imprezę zakończyli na mieście, więc mieli trochę gorzej niż my z długością spania.

Plan na dzisiaj: taksówkami do granicy, przejście granicy, przedostanie się do Aqaby i załatwienie samochodów w wypożyczalni.
Pojazd zarezerwowany był jeden, na od wczoraj. Teraz chcemy dwa i od dzisiaj. Ciekawe, jak to wyjdzie i czy mnie aby już nie olali i nie usunęli rezerwacji. Jeśli tak, to trochę kupa, bo wynajmowanie samochodu na miejscu, to automatycznie sporo większe koszta.

Na śniadanie wciągamy kanapki z mielonym, zrobione jeszcze w domu. Takie żarło to jeden z lepszych patentów na przetrwanie pierwszych dni na wyjeździe, zanim człowiek nie zaaklimatyzuje się do odmiennych warunków i nie przyzwyczai się do braku lodówki i kuchni. Sprawa jest prosta. Robi się kotlety mielone (u mnie się to nazywa sznycle) w standardowy sposób, czyli mięso mielone, bułka tarta, trochę mleka, jajka, czosnek, cebula i inne przyprawy, wsadza się to usmażone pomiędzy dwie kromki chleba, polewa keczupem i bierze ze sobą do plecaka. Dlaczego jest to takie dobre? Bo dobrze usmażone sznycle (będę się trzymał swojej nomenklatury) wytrzymują w plecaku do tygodnia, przy dobrych wiatrach. A na pewno po 3 dniach, są nadają się zdecydowanie do spożycia, przetestowałem kilkukrotnie. A wiecie, jak takie mielone smakują na głodnego? Polecam przetestować!

Jest mały problem z telefonem Leszka. Miał być o 8.30 w hotelu (wg tego też ustalaliśmy godzinę ruszenia). Okazało się jednak, że coś tam komuś nie wyszło i będzie dopiero koło południa. Kurde, to niedobrze, bo znów tracimy czas niepotrzebnie. Leszek czuje co i jak, więc kombinuje mocno, my mamy trochę czasu wolnego. Mam w końcu okazję potestować mobilną klawiaturkę, którą wziąłem ze sobą. Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Mimo, że trochę mniejsza od standardowej, to palce od razu wskakują na swoje miejsca. Pisze się świetnie. Śmiesznie to wygląda w połączeniu z telefonem, ale wszystko działa bdb, czuję się, jakbym bawił się na 5″ laptopie z androidem. Efekt? W 10 minut spisałem plan tego, co się wydarzyło wczoraj.
Ogarnęliśmy jeszcze kantor, bo całkowicie zapomnieliśmy o tym, że Żydki każą sobie płacić za to, że się ich kraj opuszcza, no i piszę do dwóch panów z CouchSurfing, którzy obiecali nam spanie na pustyni. Mieliśmy być tam wczoraj, hehe.

O 10. wszyscy są gotowi. Leszek się denerwuje, bo nie wie na czym stoi z telefonem, a wiadome, człowiek bez telefonu to jak bez ręki, w obecnych czasach. Kmini różne opcje, co robić. Żeby coś się ruszyło, prosimy pana z recepcji o zintensyfikowanie pomocy, której nam udziela od rana – pan staje na wysokości zadania i w 15 minut mamy już kilka odpowiedzi. Człowiek, który miał ten telefon nie mieszka w Eilat, więc przekazał go komuś, żeby ten ktoś podrzucił sprzęt do hotelu, ale osoba ta ma jakieś sprawy do załatwienia i nie ma opcji na wcześniej.
Leszek podejmuje męską decyzję, że jedzie bez telefonu. Nie chce spowalniać wycieczki jeszcze bardziej.
Współczuję mu tego, ale decyzja jak najbardziej mi odpowiada.

Granica na pieszki

Pan z recepcji zamawia nam dwie taksówki.
Podrzut na granicę, dla 4 osób w samochodzie kosztuje 40 szekli. Do przejechania mamy ok. 5 km. Dość drogo, ale podobno takie stawki tu obowiązują, szczególnie, jeśli jedzie się z bagażami.

Izrael

Granica pusta.

Przejście graniczneEilat/Aqaba
Eilat/Aqaba

W zasadzie jesteśmy jedynymi „klientami”. Ciekawe, co nas będzie czekało po wczorajszym miłym potraktowaniu.
Na dzień dobry słychać „prosimy do kasy”. Każdy musi wyskoczyć z bodajże 105 szekli. Karol zapomniał, że wyjazd kosztuje i niestety musi ratować się płatnością kartą.
Następny krok, to kontrola paszportowa, w okienku obok. Idę na pierwszy rzut tym razem. Trwa to dwie minuty, dostaję pieczątkę na karteczce z wizą i dodatkową, niebieską karteczkę, z jakimś numerem.
Patrze, czy następna osoba też ją dostała – nie. Kolejna – też nie.
Od okienka odszedł Bartek – dostał niebieską karteczkę.
Mówię mu – kurwa, znów będą problemy, tylko my dostaliśmy te świstki.
Bartek klnie pod nosem.

Idziemy jako pierwsi. Przed nami sklep bezcłowy, przez który przechodzimy nie zatrzymując się i kolejna brama ze strażnikiem.
Tam koleś patrzy na paszport i… oddaje bez słowa i kiwa głową. Mogę iść. Patrzę na Bartka, on ma to samo.
???
To po co nam jedynym dawali niebieskie karteczki?
Nie wiem do teraz.

Jordania

Już na pełnej lekkości lecę stronę granicy jordańskiej. Do przejścia mam jakieś 100 m.
Dochodzę tam i pytam panów z budki (młodych synków z karabinami), czy można robić zdjęcia. Można. O, super, zawsze na granicy mnie z tym gonią, szczególnie w strefie niczyjej. Ważne obiekty mają zakaz fotografowania.

Jordania

Ekipa się zbiera i zaczyna się sesja.

Jarek kręci teledysk. Bawię się w operatora.

Jordania

Nagle panowie w budce zaczynają nas poganiać. Mówią, że zamykają granicę i musimy się odprawić.
Lecimy do customs.
Miałem wrażenie, że tam poleci wszystko szybko, ot, będzie rentgen bagażu, pieczątka do paszportu i out.
Nie. Jak tylko wychodzą nasze walizki ze skanera, zbiera się chyba z 7 mundurowych i następuje kontrola wszystkich bagaży. Sprawdzają wszystko, każdy worek, każdą reklamówkę. Szkoda, że jesteśmy na początku podróży i nie mamy jeszcze worków ze śmierdzącymi brudnymi ciuchami. Uwielbiam obserwować, jak tacy nadgorliwi celnicy sprawdzający wszystko momentalnie odskakują od wypchanych toreb z brudami.
Całość trwa dobre 15 minut. Wszystkie aparaty, kamery, podejrzane (czyli poprzedzone pytaniem „a do czego to służy?”) przedmioty są dokładnie sprawdzane. Największe skofundowanie wzbudzają skręty Magdy, która nie pali papierosów, a skręca sobie fajki z tytoniu. Narobiła tego sporo i panowie robią teraz wielkie oczy. Powód jest prosty, podejrzenie narkotyków. Jeden ze skrętów ulega anihilacji, celnicy muszą dokładnie zweryfikować. Palić na spróbowanie nie chcą.
Do tego kolejne pytania – gdzie jedziecie, po co, czemu z Izraela, szybko, szybko, bo granica zamknięta.
Dlaczego zamknięta? Przecież jest środek dnia!
Po prostu, podobno mają jakieś święto dzisiaj i od 11. do 15. nie odprawiają nikogo; jesteśmy ostatni.
Panowie, ale nie róbcie jaj, a co z poniedziałkiem?
Zaniepokojeni, dopytujemy się jak sytuacja będzie wyglądała w poniedziałek, jak będziemy wracać do Izraela. Słyszymy, że granica ma być otwarta normalnie, do 20. Na szczęście.

Kontrola dobiega końca, dostajemy pieczątki do paszportów, obsępiam jednego celnika z paru fajek w międzyczasie i kierujemy się w stronę wyjścia.

Ale, żeby za dobrze nie było, wyskakuje do nas kolejny koleś w mundurze i pyta gdzie jedziemy dalej, jaki mamy plan i czy wszyscy jedziemy razem. Mówię mu, że bierzemy samochód, jedziemy do Wadu Rum, a potem to się okaże. Pan mi na to zadaje pytanie, czy mamy przewodnika. Mówię mu, że nie, że takie rzeczy będziemy ogarniać na miejscu, jeśli będziemy potrzebowali. On mi na to, że to nielegalne, że jest z policji turystycznej, że jak mamy grupę większą, to musimy mieć opłaconego przewodnika, po czym zaprasza nas do swojej kanciapy.
Jestem już najnormalniej w świecie zły. Przez głowę mi przechodzi, że czytałem gdzieś, że na granicy mundurowi mogą coś kombinować na własną rękę i próbować nam wciskać jakichś przewodników, że niby jest to obowiązkowe, ale nie jestem pewien co i jak. Wyganiam wszystkich naszych, żeby szli dalej, a sami z Magdą idziemy na pogaduszki.

Łapię się na tym często, że jak jestem poirytowany, to obcowanie z ludźmi, którzy lubią poczuć się ważni ze względu na mundur, czy inne pozycje/funkcje wychodzi mi dużo bardziej efektywnie, niż normalnie, oczywiście na moją korzyść.
Po wejściu do środka policjant po raz kolejny każe mi się tłumaczyć z trasy, którą chcemy robić, a potem mówi, że skoro jedziemy w 8 osób, to jesteśmy zorganizowaną grupą i musimy mieć przewodnika. Ostentacyjnie paląc fajkę odpowiadam prostym „no way” i tłumaczę dość poirytowanym głosem, że to, że jedziemy razem nie oznacza, że jesteśmy na zorganizowanej wycieczce – to raz. Dwa, że czeka na nas ktoś w Wadi Rum, kto nam organizuje pobyt na pustyni.
Kto? Daj telefon.
Daję numer telefonu do jednego z couchsurferów. Koleś dzwoni i słyszę, że nikt nie odbiera. Ale już widzę, że mięknie. Próbuje połączenia jeszcze raz, również bezskutecznie.
Tłumaczę jeszcze raz, że przez Internet wszystko można zrobić. Jadąc po całości jeszcze bezczelnie pytam kolesi, czy dadzą mi fajkę, bo swoje mam gdzieś tam. Dostaję i fajkę i zestaw ulotek turystycznych o Jordanii, są nawet jakieś po polsku!
Możemy iść.
Uff… już mnie zmęczyły te wszystkie wypytywania, ciągła nieufność.

Reszta naszych czeka na nas przy taksówkach, już poza bramą wyjściową z granicy. Jesteśmy w Jordanii!

O jordańskich taksówkach na granicy też sporo czytałem. Podobno mafia, nie dopuszczają nikogo z zewnątrz, ustalają swoje ceny. Z tym że te ceny, mimo, że wysokie są stałe. To jedyny pozytyw, bo wiesz czego oczekiwać.
Podchodzimy do kolesia trzymającego plik kartek w ręku i pytamy ile kosztuje jedna taksówka do Aqaby. 11 dinarów (JOD). Ile to w dolarach? Koleś mówi – 16$. Sprawdzam kurs, 11 JOD to 15,5$.
Mówię, bierzemy dwie taksówki za 20$ – targować się trzeba. Koleś śmieje mi się w twarz. 16$ za samochód, on nawet nie próbuje dyskutować o cenie. No uszczknij coś trochę, ptysiu, bo jak nie to pójdziemy do kogoś innego. To idźcie, i tak wszystko przechodzi przeze mnie, jestem tu kierownikiem.
Nie wygramy. Bierzemy dwie taksówki za 32$ i jedziemy pod hotel Intercontinental, tam mamy wypożyczalnię.

Aqaba, Jordania

Pod Intercontinentalem nikt nie wie, gdzie ona jest. Nieźle. Strażnik dopiero musi wykonać kilka telefonów, żeby wypożyczalnia się odnalazła. Ale jak już wykonał, to się postarał. Załatwił mi niemal orszak powitalny w postaci witającego mnie po imieniu z wejścia do hotelu pracownika wypożyczalni.
Chwilę potem wracamy do standardowego niemoctwa – oczywiście nikt nic nie wie o mojej rezerwacji, haha. Muszę dopiero szukać maila w telefonie i wysyłać kolesiowi bezpośrednio, żeby zweryfikował. Przy okazji od razu mówię, czego chcemy: mam jeden samochód zaklepany, za 21 JOD na dzień, chcę drugi, taki sam, nie za wiele droższy. Jordańczyk od razu rzuca: a może chcecie duży pojazd, taki na 8 osób? No, jak będzie w cenie dwóch małych, powiedzmy 45 JOD za dzień, to jak najbardziej.
Koleś myśli, myśli i mówi, żebyśmy pojechali do centrum Aqaby, do głównej siedziby wypożyczalni, tam się będziemy dogadywać.
Część naszych pojechała właśnie do centrum szukać kantoru, zbieramy tych co zostali z bagażami pod hotelem i jedziemy z panem wypożyczkiem do centrali.

Samochód

W siedzibie głównej, na szczęście, jest już większy porządek i mają moją rezerwację wydrukowaną.
Przechodzimy do biznesu: jakie mamy opcje? Mamy jeden samochód, ale chce jechać 8 osób. Ile kosztuje duży? 85 JOD za dzień. No chyba ich pogięło, jeden duży w cenie 4 małych? A ile drugi mały? Nie mają małego, mają tylko średni, ale on kosztuje 32 JOD.
Ok, rozumiem, ze mamy cenę wyjściową i możemy bawić się w negocjacje.
Najgorsze jest to, że nie mam w zasadzie żadnych asów w rękawie, nie możemy się na nich obrazić i odwrócić plecami, bo zostajemy z niczym. Więc trzeba głupa rżnąć :)

Techniki gadania z nimi są różne: od focha, pukania się po głowie, zwykłego odwracania się z „no way, too expensive”, po racjonalne argumenty, aż do odwoływania się do bycia biednym studentem na budżetowym wyjeździe. Nie mam porównania na ile oni zwykle przeginają z pierwszą podaną ceną, ale efektem naszej półgodzinnej dyskusji było otrzymanie drugiego samochodu za 25 JOD za dzień. Cena dupy nie urywała, natomiast doszedłem w dyskusji do poziomu, gdzie już nie chcieli odpuścić ani na pół dinara.
Jakkolwiek targowanie szanuję i wiem, że jest to element arabskiej kultury, tak nawet i w tej dyskusji zaczęła ujawniać się pewna rzecz, która mnie strasznie irytuje: nagle zaczeły pojawiać się dodatkowe koszty, tudzież przed chwilą ustalona cena nagle wzrastała. Przykład: ustalamy koszt wynajmu za dzień, zaczynam rozmawiać o innych udogodnieniach, po czym, wracając do stawki za wynajem okazuje się, że wzrosła ona o np. 10%. Bo tak. Rozwala mi to strasznie miłą atmosferę podczas dyskusji o kasie, nie lubię i zaperzam się szybciutko na to. Inna sprawa, że to bardzo skuteczny sposób na wstrzymanie mnie przed ciśnięciem w kierunku dalszych upustów :).
Jest to dość często spotykana rzecz, natomiast doszedłem po jakiś czasie, że zdarza się ona u ludzi nie do końca uczciwych. Bo były też sytuacje (a targowaliśmy się wszędzie), że ustalone nawet dość niekorzystne warunki dla sprzedawcy były przez nich respektowane, mimo różnych zmian w samej transakcji.
Nie każdemu, widać, słowo droższe pieniędzy :)

Dostaliśmy dwa białe Peugeoty 206.
Zawsze, przed odebraniem samochodu weryfikuje się jego stan techniczny. Śmiać mi się chciało, jak określaliśmy stan tego, którym mieliśmy my jechać. W wypożyczalniach mają takie karteczki, gdzie są narysowane wszystkie zewnętrzne elementy karoserii i szyb i tam zaznaczają wszelkie ubytki.
Na dzień dobry powiedziałem temu, co sprawdzał ze mną, żeby po prostu wykropkował cały samochód na tym formularzu. Popatrzył na mnie jak na idiotę i kazał sprawdzać.
Po skończonym sprawdzaniu pojazd na karteczce był cały w kropkach i kreskach :)
Widziałem, jak kolesiowi mina rzednie po każdej kolejnej rysce, w końcu zaczął mi mówić, żebym wskazywał jakieś grubsze urazy, nie każdą pierdołę, że nikt na to uwagi nie będzie zwracał później. Dobrze, dobrze, Ty mi mówisz, że będzie ok. przy oddawaniu, ale wystarczy, że ktoś inny będzie odbierał samochód i będę miał przechlapane. Więc smaruj, jak mówiłem na początku :)
Wymogłem też zalanie samochodu do pełna, bo miał jakieś 3/4 baku. Dolali, ale jak tylko ruszyłem, po przejechaniu może z 10 km, kreska już spadła na dół. Ta, pięknie, kombinują ile wlezie, nawet na paliwie.

Przed samym wyjazdem koleś z wypożyczalni pyta, czy mamy kogoś w Wadi Rum. Mówię, zgodnie z prawdą, że tak. On na to, że w razie czego, to daje nam wizytówkę do swojego kuzyna, który za program pt. wieczór i noc na pustyni, kolację i śniadanie i rano trzygodzinną jazdę jeepem po pustyni weźmie od nas tylko 35 JOD od osoby, a to niemal dwukrotnie taniej niż oficjalne ceny. I pokazuje mi jakiś świstek z wydrukowanymi cenami.
35 JOD za taki program nie wydaje mi się jakąś wygórowaną ceną. +-200 zł, w sumie sporo, ale po to tam jedziemy, nie?
Biorę wizytówkę i widzę na niej nazwisko Mohammad Ali. Zaraz, zaraz, przecież z tym samym kolesiem koresponduję poprzez CS. Sprawdzam szybko jego numer telefonu, który mi wysłał wcześniej – nie zgadza się. Pokazuje synkowi, czy zna – też nie zna. No cóż, pewnie niejednemu psu Burek, Mohammad Ali to jak u nas Jan Nowak.
W każdym razie, koleś na odchodnym mówi, że zadzwoni do tego swojego kuzyna, żeby czekał na nas w Visitor Centre przy wjeździe do Wadi Rum. Dzwoń, jak musisz.

Długo nam ta cała akcja trwała, jeszcze tamto, sramto, zakupy, papierosy, karty SIM z Internetem i do dzwonienia – zaczęliśmy się zbierać do wyjazdu dopiero koło 14. Ciekawym, o której wyjechalibyśmy wczoraj, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem i udałoby nam się przekroczyć granicę.
Bartek ciśnie, żeby jechać, bo chce zdążyć na zachód słońca na pustyni, więc pakujemy tyłki i lecimy na północ.

Wadi Rum

Wyjazd z miasta prześliczny.
Aqaba

Chyba kierowanie samochodem z fantastycznymi widokami za oknem działa na mnie jak tabliczka czekolady na przeciętną kobietę. Poziom serotoniny szczytuje. Jestem przeszczęśliwy.

Jordania

Same widoki po wyjeździe z Aqaby dosłownie dupę urywają.

Jordania

Jordania

Jordania

Jedziemy drogą nr 15, tzw. Desert Higway. Dwa pasy w każdym kierunku, kurde, to się nazywa autostrada!
W zasadzie, to teraz chciałem pomalkontencić na polskie drogi, jak typowy andżej cebulak, ale w sumie, to nie ma na co.
Tutejsze wygrywają jedynie widokami. Szczękę wiozę cały czas na kolanach.

Jordania, Desert Highway

Jordania, Desert Highway

Jordania, Desert Highway

Jordania, Desert Highway

Po godzinie jazdy zjeżdżamy z autostrady na wschód. W stronę Wadi Rum. Przekraczamy jedyną w Jordanii linię kolejową (udaje nam się nawet ustrzelić pociąg) i jedziemy na pustynię.

Jordania

Widoki jak z Marsa (ciekawostka dla tych co widzieli film Marsjanin z Mattem Damonem – sceny z Marsa kręcono właśnie tu).

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania

Jordania

Jordania, Wadi Rum, Filary Mądrości
Filary Mądrości

Jordania

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Wadi Rum, Visitor Centre

Po godzinie jazdy widać w końcu wadirumskie Visitor Centre.

Jordania, Wadi Rum

Przy zabudowaniach widać grupkę ludzi w dżelabach. Dojeżdżamy, widać jak pokazują miejsca, gdzie zaparkować. Myślę – naganiacze. Nie zatrzymuję się i jadę dalej, nie mam ochoty na dyskusję. Z resztą, muszę się zatrzymać i wykonać telefony do ludzi, z którymi się umawiałem, a nie mam ochoty, żeby mi ktoś nad uchem dziamdział – zrobię to w bardziej zacisznym miejscu.
Widzę w lusterkach, jak skaczą i machają za nami. Jedziemy twardo.
Dwie minuty później widzę, jak jedzie za nami jakiś pikap. Łoooo, coś się zaczyna dziać. Chwila konsternacji u nas – zrobiliśmy coś nielegalnego?
Ze dwa kilometry dalej w końcu zatrzymuję się. Będę dzwonił.
Dogania nas pikap. Wyskakuje z niego koleś i krzyczy, że on jest od typa z wypożyczalni, że czekał na nas.
Ok, mistrzu, wszystko spoko, ale poczekaj, bo dzwonię.
Zaczyna gadać z resztą ekipy, która w międzyczasie rozprysła się po okolicy. Bartek z Jarkiem kręcą video.
– Koleś chce 25 JOD za noc na pustyni i jeepa! – słyszę.
– Obadajcie jakie mają ceny, ja ogarnę Couchsurf! – odkrzykuję.
Nagle dogania nas policyjny pikap! W mordę, robi się grubo! Wysiada z niego drugi koleś i policjant. Ten drugi koleś podbiega do mnie, puka w szybę i mówi, że musimy wracać.
– A dlaczego – pytam?
– Bo musicie wziąć przewodnika.
Dobra, dobra, misiu, to ja sobie najpierw zadzwonię, może tak?
– Ok – mówię – zadzwonię, będziemy gadać.
– Ale musicie jechać z nami – naciska beduin.
Zirytowałem się, bo jest nachalny.
– Poczekaj, chłopie, zadzwonię i będziemy rozmawiali – zasuwam szybę.
Chamski jestem, ale mam 100% pewności, że to jeden z naganiaczy, a ja jestem mądry poradami z Internetu, żeby nie wierzyć za bardzo typkom przy wjeździe do Wadi Rum. Z resztą, widzę, że policjant stoi z boku i w zasadzie ma w dupie o czym my gadamy.

Próbuję dodzwonić się do jednej i drugiej osoby z którą się umawiałem – nieskutecznie. Oba numery niedostępne. Daje im 5 minut i ponawiam. To samo. No trudno, cóż zrobić? Słońce powoli zachodzi, Bartek będzie niepocieszony. Wracamy do Visitor Centre.

Parkujemy na miejscu i idziemy badać temat. Kolesie, którzy nas skaptowali, Salim i Ali (oczywiście przewodnicy, a jakże) opowiadają co to oni nie mają do zaproponowania. A więc dzisiaj zachód słońca, kolacja, ognisko, noc w namiotach, a rano kupa miejsc do zobaczenia – pokazują na mapie. A to wszystko za jedyne 25 JOD. 25? A dziad w wypożyczalni mówił 35 i, że to dobra cena! O wy. Czyli da się jednak niżej?
To się trochę potargujemy.

Chciałem zbić do 20 JOD za osobę, zbiliśmy tyle, że zostało na 25 JOD, ale nie będziemy musieli płacić 5 JOD za wjazd (ten obszar jest podobno jakimś parkiem i trzeba kupować bilety).
Dobiliśmy targu i jedziemy za kolesiem do miasta, gdzie się mamy przepakować i jechać w pustynie.

Jordania, Wadi Rum

Jest zimno już. Podejrzewam, że w nocy będzie bardzo zimno. Zabieramy więc wszystkie ciepłe rzeczy, zestaw alkoholu, zostawiamy samochód pod budką tourist police i siadamy na jeepa.
Kolega Salim bierze z góry 50 JOD, niby na drewno, które musi kupić i jedzie poinstruować żonę, która ma nam gotować kolację.

Salim

Uczulam go, że jest nas 7 chłopa i jedna dziewczyna i jesteśmy głodni, więc potrzebujemy dużo jedzenia.

Chłopaki załatwiają z nim też palenie ekstra. Obiecuje przywieźć 6 gramów haszu i każe za to z góry zapłacić sobie 20 JOD (~120 zł).

Słońce już niemal zaszło. Tzn. widno jest, ale słońce jest nisko i chowa się za górami. Z oglądania zachodu nici.

Jordania, Wadi Rum

Rozlokowujemy się po namiotach, łazimy dookoła, ale niewiele już widać. W zasadzie, to sami sobie możemy zanimować czas, bo na żarcie trochę trzeba będzie czekać, oglądać widoków nie ma co, co najwyżej zaczynające pojawiać się gwiazdy, wódki nie ma co jeszcze pić, bo każdy jest z pustym żołądkiem, wszyscy głodni jak cholera, pozostaje siedzenie przy ognisku.
Ale jest nas 8 osób, więc zaczyna być wesoło. Jarek kręci teledysk, co powoli staje się tradycją wyjazdu. Tym razem Ali, który jest z nami, zostaje namówiony, żeby pogibał się przed kamerą.
Obgadujemy też wstępnie plan na kolejny dzień – mamy rano wstać o 5.30, żeby przed 6. pooglądać wschód słońca, potem śniadanie, potem jazda jeepami i przed południem ma być wszystko po.

W końcu przyjeżdża Salim z jedzeniem.
O dziwo, wywiązał się z obietnic, jedzenia jest sporo!

Jordania, Wadi Rum

Z jego jakości nie wszyscy są w 100% zadowoleni, ale głód robi swoje i większość jedzenia znika.

Nasi chłopcy wkurzeni, bo obiecane 6 gramów okazuje się być czymś wielkości połowy listka gumy do żucia.

W końcu jest moment, by na stół wjechał alkohol. Kolejny wieczór z integracją.
Beduini siedzą z nami i piją herbatę z mlekiem. Robią ją w czajniku leżącym bezpośrednio w palenisku.

Jordania, Wadi Rum

Palą też haszysz. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że odłożyli sobie trochę z tego, co mieli kupić chłopakom. Wódki nie chcą, zasłaniają się wiarą.
Odkrywam świetny sposób na rozgrzewającego drinka – trzeba wlać trochę Soplicy orzechowej do gorącej herbaty z mlekiem. Smakuje wybornie.

Między nami zaczynają się gorące dyskusje na różne tematy. Jak to zwykle bywa, alkohol mocno rozgrzewa atmosferę i samą dyskusję ;)

Jordania, Wadi Rum

Sprawdzam zegarek. Jest 21., znaczy się młodo, przy dobrych wiatrach będę nawet w stanie wstać o tej 5.30.
Bartek opowiada o swoim pobycie w Tienszanie, o tym jak nocował w śnieżycy wysoko w górach i jak mierzył się sam ze sobą i swoimi słabościami.

Na zewnątrz zimno i bezchmurnie. I gwieździście. Widzieliście kiedyś gwiazdy na pustyni?

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Jordania, Wadi Rum

Alkohol ciągle jest, kurde, ktoś obrabował jakiś monopolowy?
Idą ostre dyskusje, w międzyczasie nasi beduini kładą się spać przy ognisku. Niestety, nie będzie dane im jakoś za specjalnie się wyspać ;) W pewnym momencie wyłażą spod swoich koców, widać wkurzeni i mówią z wyrzutem, że nie mogą spać. No trudno, panowie, wy chcecie spać, my nie. Nas jest więcej.
Jarek rzuca temat integracyjny, śpiewamy z Arabami na zmianę piosenki. Oni swoje, my swoje, po kolei. Śmieszne, ale skuteczne. Uspokajają się.

W międzyczasie ognisko przygasa. Nie chce nam się iść spać, więc Bartek informuje, że gdzieś z boku widział sporą jego naręcz.
Tak ogólnie, to mamy wrażenie, że drewna to było mało przy tym ognisku. Na pewno nie za 50 JOD.
Niewiele myśląc idziemy wziąć trochę z kupki. Nagle Salim zrywa się i zaczyna się drzeć, że to nie jego drewno, tylko jego brata i nie wolno.
Co jest, kurde, drewno jest reglamentowane? Żeby nie zaogniać, olewamy kolejną porcję, którą już zabieraliśmy, ale ta co przynieśliśmy zostaje. Ognisko przygasa, a my chcemy dalej siedzieć.

Niemniej impreza umiera powoli. Idziemy z Magdą i Leszkiem oglądać gwiazdy.
Wracamy – wszyscy już śpią. Patrzę na zegarek, jest 3. Kurde, a dopiero była 21.! Zagięliśmy czasoprzestrzeń?
Idziemy spać, ale teraz to słabo widzę to wstawanie ranne.

W namiotach zimno, śpimy w pełnym opakowaniu, czapkach i pod pięcioma kocami.

Dobranoc!

W następnym odcinku o tym jak wygląda poranek na pustyni po imprezowym wieczorze, co można robić w Wadi Rum, o turystycznej uczciwości, o King’s Highway i przedsmaku Petry. Znajdziecie go tutaj (klik)!

P.S. Żeby zadośćuczynić copyrights, informuję, że część zdjęć jest autorstwa NOSFOTOS, standardowo, a część imć Bartosza :)

8 komentarzy