Plany, plany, plany

Bejrut

Mam nadzieję, że trochę się za mną stęskniliście. Ja za Wami tak.
Wiem, że czekacie, żebym w końcu dokończył relację z Kenii, nawet, jeśli pogoda za oknem niekoniecznie powoduje potrzebę czytania o gorących lądach (u mnie, w Warszawie, jest 2. w nocy, wentylator chodzi na maksa, koszulkę przed chwilą wyżąłem z potu, mam koci pokot na podłodze; jest 25 stopni na termometrze). Ja też czekam, aż ją skończę. Żeby Was nie skłamać, od bodajże lutego noszę się z tym zamiarem. Dzisiaj, na dodatek, dostałem zapytanie, czy będę opisywał moją pierwszą podróż ever, do Maroko. Cały czas mi wisi także jakaś relacja z podróży motocyklem do Turcji. Matko boska, jak sobie pomyślę ile mam zaległości, to czuję się jak student ;)
Opiszę. Kiedyś na pewno. Od czasu do czasu przeglądam zdjęcia i utrwalam sobie w głowie wspomnienia, a i przy okazji ciągle na nowo tworzę plan, o czym napiszę w relacji. Plan jest za każdym razem nowy :)

Najlepsze jest to, że, jak to ja, zamiast siedzieć i klepać opisy, kombinuję już gdzie by to dalej jechać. Co mi najwięcej przyjemności sprawia, jak nie mam nastroju do pracy? Wodzenie palcem po mapie i kombinacje z nowymi trasami.

W tym roku będzie trochę inaczej. Nie będzie jednej, dorocznej, długiej przeprawy, nie. Tym razem poszedłem w ilość, choć jakościowo jakoś mam wrażenie, że nie stracę nic. Będzie parę weekendówek (trzeba nadrobić trochę Europy i weekendowo odwiedzić miejsca w których nie byłem) bo Ryanair wrzucił trochę całkiem niedrogich biletów i we wrześniu i październiku odwiedzę Sztokholm, Belgię i Rzym, natomiast w listopadzie tego i w kwietniu przyszłego roku odwiedzę Bliski Wschód – Liban i Izrael. Tam też znalazłem w miarę tanie loty (Izrael to 400 zł dwie strony, Liban trochę więcej, bo ~700 zł), co prawda tylko z bagażem podręcznym, ale na każdy z krajów przeznaczyłem mniej więcej tydzień, myślę że styknie i z czasem i bagażem, bo to małe państwa przecie.

Z racji tego, że na Bliskim Wschodzie chcę wynająć samochód, przez chwilę szukałem ludzi do skompletowania składu 4-osobowego. Już wiem, dlaczego nie wszyscy podróżują, mimo, że to nie jest wielki wysiłek. Strach jest niesamowitym blokerem i tym czymś, co robi różnicę. Znalazłem już pierwszy wyznacznik doboru towarzystwa do wycieczki – im mniej zastanawiania się nad tym czy jechać, tym lepiej. Rozpieprzają mnie ludzie, który są „megaaaa napaleeeni” i „tak, napewno jadą” do momentu, gdy trzeba przystąpić do działania i kupić bilety, czy określić się na 100%. Powodują, swoim zachowaniem to, że następnym razem, jak ktoś przyjdzie do mnie i powie, że chce jechać, to zamiast entuzjazmu dostanie bombę z nieufności, a to mega niefajne. Dobre jest jedynie to, gdy takie pizdunie ujawniają się przed wyjazdem :) Aha, i zauważyłem też, że baby mają większe jaja.
Efekt jest taki, że do Izraela ekipa uformowała się w dzień i pojadę jako pan kierownik haremu złożonego z trzech niewiast, a na Liban szukamy cały czas 4. osoby. Dwie panie są, a panowie jakoś się nie mogli zdecydować.

Zastanawiam się też, czy przejmować się sytuacją na Bliskim Wschodzie. Jak na razie to mam ją trochę w nosie. Zgodnie z zasadą „jak ktoś szuka słomki do oka, to bez problemu znajdzie i snopek” raczej nie mam zamiaru szukać, natomiast mały robaczek o nazwie Liban siedzi z tyłu głowy i drapie. W sumie siedzenia w Bejrucie to się nie boję, bo to dość europejskie miasto, ale będziem wyjeżdzać też poza nie, w stronę granicy z Syrią. Zobaczymy. Złego szlag nie trafia ;)

W każdym razie mam banana, jak pomyślę o ładnej jesieni.
:)

2 komentarze