Transsib. Dzień 24. – 27. Władywostok – Irkuck – Moskwa – Warszawa

PODRÓŻ ŻYCIA. Transsib. Syberia

Tak. To był już finał. Chociaż, teoretycznie, nie był to koniec wycieczki, nie, to miałem poczucie, że ten ostatni odcinek pociągiem, to już tranzyt do domu. Nawet, jeśli było do niego ponad 10 000 km i przed nami niemalże 100 h podróży. To było to przeświadczenie, które miałem na dzień przed odjazdem i w dniu odjazdu, a z którym starałem się walczyć. Bo, w końcu pewnie tylko raz w życiu będę jechał ponad 4000 km za jednym zamachem pociągiem, więc trzeba było nazbierać jeszcze trochę obrazów, wspomnień i przeżyć. A, i była to przecież podróż Transsibem, czyli sedno całej wyprawy! Usilnie zatem zmuszałem me zmysły, by skrzesały jeszcze trochę siły i rejestrowały to, co można.

Władywostok
ЖД Вокзал

Wyjazd mieliśmy o 11. czasu lokalnego. Rano, standardowo, wszystko odbywało się w biegu. Łazienka, pakowanie się, sprawdzanie wszystkiego. W imię ojca i syna, żeby czegoś nie zapomnieć.
Wpadliśmy jeszcze na pomysł, żeby powysyłać pocztówki przed odjazdem, bo przy dworcu jest poczta, a w Rosji to niemożliwe, żeby dostać znaczki gdzieś indziej. Oczywiście, z tego powodu czasu na oglądanie samego dworca było mało. Kartki wysłaliśmy, udało się, ale pod dworcem udało się zrobić jedynie parę słitfoci. Choć tyle dobrego.

Nie pamiętam, czy pisałem wcześniej: zwykle, jak jeżdżę na wyjazdy, to staram się z każdego ciekawszego miejsca wysłać kartkę(i) do bliskich. Częstotliwość wysyłania pocztówek zależy oczywiście od stopnia bliskości, tudzież chęci zaimponowania komuś, niemniej, traktuję ten „zwyczaj” dość poważnie, bo wiem, jak miło jest otrzymać pocztówki z dalekich krajów (i jakie ukłucie zazdrości u adresata to wyzwala ;). A potem, to mi też jest miło, kiedy, odwiedzając kogoś znajomego, zauważam kartkę wysłaną przez siebie jakiś czas wcześniej.
Oczywiście, taki postanowienie miałem i teraz. Tylko, że znaleźć w Rosji miejsce, gdzie można kupić pocztówkę, znaczek i znaleźć obok skrzynkę pocztową, to sztuka i mój wielki plan wysyłania kartki z każdego miejsca w którym się zatrzymuję nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością. Po prostu logistycznie urosłoby to do bardzo czasochłonnej czynności, najpierw znaleźć pocztówkarnię, potem znaczkarnię, a potem skrzynkę pocztową.
Jeden jedyny raz, gdzie tak się udało, był w Mongolii, w Karakorum. Wszystko było na miejscu, z czego skrzętnie skorzystaliśmy. Zaowocowało to godzinnym, nadmiarowym postojem, przeznaczonym na pisanie i wysyłanie i delikatną irytacją naszej załogi. I teraz był ten drugi raz.

Sam dworzec we Władywostoku podobno jest duży. Podobno, bo z zewnątrz wcale się taki nie wydaje: jest niemalże nad brzegiem morza, przez co jadąc miastem w jego kierunku patrzy się na niego z góry, no i całość sprawia wrażenie czegoś wciśniętego pomiędzy inne budynki. Nie ma co porównywać do molochów jak w Nowosybirsku, czy Jekaterinburgu. Podobno, bo nasz pociąg odjeżdżał z peronu pierwszego, a więc stał zaraz przy budynku dworca. Przez to wszystko, nie jestem w stanie stwierdzić, czy to podobno jest prawdą, czy nie.
Władywostok

W pociągu poczułem się jak stary wyjadacz. Ogarnięcie się, po zajęciu swojego miejsca, zajęło mi dosłownie 5 minut. Klapeczki, spodenki przygotowane, jedzenie i picie pod ręką, chusteczki tablety, ładowarki i inne duperele też ogarnięte, ale to tak, że plecaka, który był ładnie zapakowany w skrzyni pod łóżkiem, nie dotykałem aż do wyjazdu. Normalnie, bohater! Z wyższością patrzyłem na tych wszystkich lamusów, co nie byli aż tak fantastycznie przygotowani.

:)

Zastanawiałem się, jak będą wyglądały widoki za oknem. Wiecie jak? Jak w Polsce. Różnica była taka, że przez pierwszą godzinę jechaliśmy wzdłuż brzegu morza. Ale Kraj Nadmorski to nie Syberia. W słońcu (a pogoda była prześliczna), wygląda to ładnie, ale oglądania styka po 15 minutach. Po prostu, nic nowego. Powtórzę, to nie Syberia, gdzie w okno można się lampić godzinami, cały czas z otwartą gębą i strużką śliny cieknącą z kącika.

Zauważyłem też, że tak się przyzwyczaiłem do jazdy, że czas zaczął inaczej płynąć. I to od samego ruszenia pociągu. A wyglądało to tak, że siedzę chwilę, patrzę za okno, potem chwilę piszę, partyjka w karty, papieros, potem znów chwilę za okno, niby nic, ale patrzę na zegarek i 5 godzin minęło i jestem 300 km od Władywostoku! Odkryłem to wtedy, gdy spojrzałem na zegarek i mój mózg zdziwił się: „to JUŻ ta godzina?!?”. Zacząłem chwilę analizować to, porównywać z moimi odczuciami z pierwszego odcinka jazdy, z Moskwy, do Nowosybirska. Nie doszedłem do żadnej konkluzji – tam były momenty, że jazda się dłużyła, ale nie wiem dlaczego, nie robiłem w zasadzie nic innego. Ani filmu nie włączyłem, ani nie siedziałem w Internecie, ani nie grałem, czyli zero zabijaczy czasu. Po prostu.

Chabarowsk
Chabarowsk – najdalej na wschód wysunięty punkt podróży

Wieczorem, pierwszego dnia, dojechaliśmy do Chabarowska. Miasto dla nas o tyle istotne, że było najbardziej na wschód wysuniętym punktem naszej podróży – 135°E (Władywostok jest na 131,5°E, Warszawa na 21°E). Znaczące jest też to, że wyjeżdżając z miasta przejeżdża się nad Amurem. Nas, przyjemność oglądania tej przeprawy, niestety, ominęła. W nocy, po prostu, nic nie widać. Kolejna rzecz, bo Bajkale i Mongolii, której nie mogłem podziwiać z okna pociągu. Niestety, słońce czasem zachodzi i nastaje noc.

Cały czas było ciepło. Nie mówię, oczywiście, o pociągu, gdzie, zgodnie z zasadą „smród jeszcze nikogo nie zabił, a zimno całą armię Napoleona”, panował słodkawo-ciepły zaduch, ale o temperaturze powietrza na zewnątrz. O godzinie 23. lokalnego czasu, można było bezproblemowo wystać w krótkich spodenkach i klapkach na stacji, zrobić parę zdjęć, zapalić fajkę i nie zamarznąć. To w nocy; w ciągu dnia było bardzo przyjemnie i, na dobrą sprawę, dopiero w Irkucku trzeba się było porządnie ubrać.

Sama jazda była bardzo przyjemna. Przede wszystkim ze względu na inaczej płynący czas. Dwa, przez to, że w końcu zrobiłem użytek ze złodziejki i power banków, które wiozłem ze sobą i, mimo dostępnego tylko jednego gniazdka na cały wagon, miałem cały czas dostęp do energii, a co za tym szło, ciągły dostęp do mobilnego centrum rozrywki w postaci tabletu. Na dodatek Internet działał, więc już w ogóle nie miałem problemu z zagospodarowaniem czasu. Piękna sprawa.

W przeciwieństwie do poprzednich odcinków podróży, tym razem pasażerowie obok zmieniali się bardzo często. W zasadzie to nikt, z naszej sekcji w wagonie, nie jechał z nami dłużej niż 24h.

Co ciekawe, dość często słyszałem inny język, niż rosyjski. Na pewno nie był to ani chiński, ani mongolski, choć śmiem twierdzić, że do mongolskiego podobny trochę. Jechało z nami nawet paru muzułmanów, ale raczej mało religijnych. Co prawda witali się „salem alejkum”, ale potem łoili wódę. Byli nawet tak mili, że po zapoznaniu się na nią zapraszali. Niestety, nie skorzystałem.Transsib

Nie było natomiast jakiejś większej integracji z współpasażerami. Poniekąd z racji dużej rotacji. Jakiś kontakt wzrokowy (skądinąd zawsze pozytywny, nie było wrogiego patrzenia z byka w stylu „co się, luju, gapisz?”), jakieś zdawkowe wymiany zdań, ale bez głębszego nawiązywania znajomości. Nie nudziłem się, więc nie przeszkadzało mi to za bardzo.
Oczywiście, jak to w długiej podróży, standardowo rozregulował mi się zegar biologiczny. Już nawet nie zwracałem uwagi, czy jest jasno, czy ciemno. Jak chciało mi się spać to spałem, jak nie chciało, to brałem Kindla do ręki, włączałem książkę i po paru stronach czytania też spałem. W nocy przydawała się też mocno lampka czołówka, do czytania, jak się już wyspałem.

Po pierwszej nocy coraz więcej czasu zacząłem spędzać przy oknie: zaczęła się znów Syberia.
Tajga

Syberia

Syberia
Między Chabarowskiem, a Czitą

Współczuję lokalnym zimy, ale zdecydowanie, w lato jest tutaj przepięknie!

… po czym wjeżdża się do takich miejsc, jak poniżej i piękny obraz pryska :) Witamy w sowietach!
Czita

W pociągu, w każdym wagonie jest samowar z wrzątkiem. To też implikuje dietę podróżniczą: w użyciu jest suchy prowiant, zupki chińskie i herbata. Abstrahując od cen jedzenia w Rosji, dużo droższego niż w PL, zupki i inne potrawy instant, w formie sproszkowanej, są bardzo popularne w Rosji. W zasadzie w każdym sklepie można znaleźć dedykowaną półkę z takim jedzeniem.
Każdy z Was pewnie jadł w życiu zupkę chińską. A czy ktoś jadł chińską zupkę chińską? Z myślą o podróży z Władywostoku, będąc jeszcze w Chinach, zakupiliśmy parę sztuk, by uroczyście dokonać degustacji jadąc. I doznałem szoku! Niesamowite, że zupki w proszku mogą się tak między sobą różnić! Te, które można dostać w Polsce, to zwykłe popłuczyny do oszukania żołądka. Bo ani się nimi nie najesz ani nie są smaczne. Tymi tutaj też się nie dało najeść, ale za to miały smak! I nawet tak, z pozoru, banalna rzecz, jak kawałki suszonego mięsa i warzyw w niepozornym woreczku, po napęcznieniu we wrzątku robiły różnicę i przede wszystkim treść w samej zupie.

Niektórzy podróżujący mieli swoje sposoby na suchy prowiant.
Transsib

Drugiego dnia podróży, do naszego wagonu wsiadła spora ekipa rosyjskich poborowych. Oprócz tego, że w mundurach i z wiktem i oprzyrządowaniem wojskowym, to niewiele się wyróżniali. Oczywiście przeszło mi przez głowę kilka myśli w wiadomym, putinowym i polityczno-sytuacyjnym temacie, zacząłem się zastanawiać jak Ci młodzieńcy podchodzą do tematu, ale chwilę potem wytłumaczyłem sobie, że mając 19 lat i musząc być karnym, człowiek nie myśli za dużo, swoje poglądy chowa głęboko i mówi jednym głosem z organizacją, w której się znajduje.
Rosyjscy poborowi

Ostatnia noc w pociągu minęła szybko. Cała podróż minęła szybko. W Irkucku był pierwszy, napotkany przez nas mróz. Cóż, idzie zima. Kalesony się przydały, szczególnie, że wysiedliśmy o 6. rano, gdy na zewnątrz było jeszcze ciemno.
Lot do Moskwy mieliśmy o 13., więc mieliśmy sporo czasu i 3 doby w pociągu za sobą. Wcześniej ugadałem się z koleżanką Nadią, u której spaliśmy dwa tygodnie wcześniej, że zajrzymy, skorzystamy z porządnej łazienki i odpoczniemy chwilę po podróży. Może się to wydać śmieszne, ale po takiej ilości nicnierobienia i spania, człowiek jest zmęczony!
I znów doceniłem porządny kibel i wannę. Świetna sprawa z tym zamelinowaniem się nawet na parę godzin.

Na lotnisku, po raz kolejny zderzyłem się z „uprzejmością” pań obsługujących pasażerów. Chciałem ładne miejsca przy oknie, żeby poobserwować Syberię z wysokości, więc przy oddawaniu bagażu zaznaczałem to bardzo głośno. Okazało się jednak, że pani odprawiająca loty międzynarodowe nie mówiła po angielsku, ale nie miała najmniejszej ochoty zareagować prostym „nieponiemaju” na mój pięciominutowy słowotok, że chcę wybrać miejsca. Łaskawie przestała mnie ignorować i oznajmiła to dopiero, jak już drukowała karty pokładowe z losowo wybranymi miejscami – dostaliśmy miejsca osobno, w innych rzędach, jedno miejsce w środku, drugie przy oknie, ale na samym skrzydle. I tak to właśnie jest, jak czyjaś wrodzona wredność zabiera Ci jedyną w życiu okazję na takie widoki.

Samolot był pełny, co też jest dziwne, zważywszy, że był to trzeci lot z Irkucka do Moskwy tego dnia.

1:05 h później, czasów lokalnych, byliśmy w Moskwie.
Tam mieliśmy jakieś 5 godzin czekania na samolot do Warszawy. Za mało czasu, żeby jechać do centrum. Na moje nieszczęście, w samolocie z Irkucka zaczęła mnie głowa boleć i to ona dyktowała warunki tego, jak miałem spędzić resztę dnia. W Moskwie spędziłem go na siedzeniu z głową w pozycji horyzontalnej i staraniu się wytrzymać. Ja i ma migrena, na , kur.., dobre i na złe.

Obłożenie samolotu z Moskwy do Warszawy wynosiło 50%. Tutaj mi się udało, bo większą część lotu mogłem spędzić w pozycji horyzontalnej, a przy okazji miejsca przy oknach były dostępne z dwóch stron – okazało się, że pan pilot zrobił nam niezłą niespodziankę wizualną. Przyatakował Warszawę od południowego wschodu, przeleciał nad całą, doleciał aż nad Nowy Dwór Mazowiecki, tam zawrócił i wylądował na Okęciu od strony północnej. A my przez ten czas mogliśmy obserwować Warszawę po zmroku, z lotu ptaka. Każdemu tego życzę! Miód i orzeszki, piękne zwieńczenie wyprawy! A, w ogóle najciekawsze dla mnie było to, że po raz pierwszy w życiu lądowałem na Okęciu od strony północnej!

Mijała 89. godzina podróży. Już ostatnia.

Na tym kończy się relacja z wycieczki. Następny dzień zaczął się pobudką o 3. rano, nieudanymi próbami ponownego zaśnięcia, czyli przewracaniem się z boku na bok; kolejne dni to mozolne wracanie do rzeczywistości i do prozy życia.

Pewnie za jakiś czas skrobnę jakieś podsumowanie, wrzucę jakieś przydatne informacje, których sam nie znalazłem w Internecie, a które byłyby mocno przydatne.

Buźka!

2 komentarze