Transsib. Dzień 23. Władywostok

PODRÓŻ ŻYCIA. Transsib. Władywostok

Ciągle nie wierzyłem, że tutaj jestem. Miałem wrażenie, że jestem bliżej domu, po prostu w jakimś większym mieście na Wschodzie, a nie z drugiej strony kuli ziemskiej. Jechaliśmy taksówką do mieszkania Vovy i cały czas sobie powtarzałem: „kurcze, to już to, to miejsce, które zawsze chciałeś zaznaczyć jako odwiedzone, twój kraniec świata”. Mówiłem, mówiłem, ale i tak nie docierało. W sumie, to Władywostok nocą wyglądał po prostu normalnie, może dlatego. Po „egzotycznych” Chinach, miałem wrażenie, że jestem w drodze do domu i tak to wyglądało, jakbym wracał do Europy.

Kolega Vladimir przywitał nas potokiem słów. Gęba mu się nie zamykała prawie w ogóle, jak z nami przebywał. Fajnie, pozytywnie, bo nie musiałem zagadywać i podtrzymywać rozmowy. A mówił o wszystkim. I o niczym.

Widoki Władywostoku
Władywostok w pełnej krasie

Z racji długiego czasu podróży z Chin, zostawiał nam raptem jeden dzień, na zwiedzanie miasta. Jeden dzień to niewiele, ale, z pomocą lokalnego przewodnika udało się i to. Uczynny Vova wykonał parę telefonów i okazało się, że koleżanka Katia ma czas i chęć na pooprowadzanie po mieście dwóch europejczyków. I to jaka koleżanka!

Jak przyjechaliśmy do Władywostoku, pogoda była niemal jak w Harbinie. Było przenikliwie zimno, zacinał wiatr, padał zimny deszcz, bardzo niefajnie. A podobno dwa dni wcześniej było tutaj ponad 20 stopni, co twardsi, to się kąpali w morzu. Na szczęście, słońce przypomniało sobie o swoim istnieniu i ładnie nam poświeciło na czas naszego pobytu.
I dobrze, bo w przeciwnym razie mogliśmy spisać miasto na straty. Natomiast sama aura tutaj była dziwna. Ubrałem się zgodnie z pogodą z poprzedniego dnia i zdawało to egzamin jak słońca nie było. Jak było, to nie szło wytrzymać i człowiek się roztapiał.

W sumie, to zwiedzanie Władywostoku było jedną z najmniej obfitujących w godne opisania atrakcje czynnością w czasie tej podróży. Mniej „ciekawa” była tylko jazda pociągiem. Co wcale nie oznacza, że było niefajnie. Wprost przeciwnie. W końcu zaczęło do mnie docierać to, że jestem nad Pacyfikiem :) I, że rzut beretem mam do Japonii, jakaś godzina lotu samolotem! A do Korei Północnej niecałe 150 km w linii prostej, tyle, że na południowy zachód.

Japonia niedaleko
Japonia, paręnaście setek kilometrów za moimi plecami

Jak mówił Vowa, Władywostok jest jak Rzym: miastem na wzgórzach. Jest w tym sporo racji, bo obszarów płaskich jest tu jak na lekarstwo. W zasadzie to morze było na płasko. Reszta, to w górę i w dół. Miało to swoje minusy, bo się trzeba było nachodzić, ale za to w zamian oferowało widoki, że ho ho!

Władywostok
Władywostok

Na koniec dnia uderzyliśmy na Wyspę Rosyjską, popatrzeć na kompleks Uniwersytetu Dalekowschodniego, który leży tuż nad morzem. Teraz, to wygląda bosko, a ja zastanawiam się (znów) jak tu jest w zimie!
Władywostok

I tyle. To był w zasadzie koniec zwiedzania i naszej wyprawy. Zostało nam jeszcze zrobienie zakupów na 69 godzin w pociągu, jutro rano dworzec i wyjazd.

Na dobrą sprawę, podróż jeszcze się nie skończyła, przed nami było jeszcze sporo oglądania z okien pociągu, bo cały Kraj Nadmorski, cała „prawdziwa” południowa Syberia. Bajkału znów nie mieliśmy jak zobaczyć, bo wg rozkładu ten odcinek mieliśmy pokonywać w nocy. Natomiast chyba czuliśmy chęć powrotu. Może nie tyle do PL, co łapaliśmy pierwsze oznaki zmęczenia materiału i życia z plecakiem. Zdecydowanie potrzebny był chwilowy odpoczynek..

Vladimir okazał się być bardzo gościnnym gospodarzem, ten dzień, przy suto zastawionym stole, dla niektórych zakończył się dość późno (tudzież wcześnie następnego dnia). Luz, mogliśmy sobie na to pozwolić, następne dni, miały być pod znakiem spania i spania.

2 komentarze