Transsib. Dzień 21. i 22. Pekin – Harbin – Suifenhe – Władywostok

PODRÓŻ ŻYCIA. Transsib. Pekin

Poprzedni odcinek transsyberyjskiej (choć mówiący o 4 dniach w Pekinie i okolicach) opowieści znajdziecie tu (klik)!

Ciągle Pekin

Dworzec

Jedziemy dalej, do Rosji.

Nastawiałem się długo na tę podróż. Od momentu kupienia biletów wiedziałem, że nie będzie łatwo. Ba, wiedziałem, że będzie ciężko.
I było.
48 h podróży – przeżycie jedyne w swoim rodzaju.

Zaczęło się już na dworcu w Pekinie. Miałem do czynienia po raz pierwszy z chińskimi pociągami, to nie znałem procedury. Przede wszystkim, miliard wejść do dworca, wszędzie bramki z wykrywaczami metalu, nie wiadomo kto za czym przy tych bramkach stoi. Dogadać się, zapytać o drogę – powodzenia życzę.
Byliśmy na dworcu na godzinę przed odjazdem. Zanim znaleźliśmy wejście odpowiednie i dostaliśmy stempelek na bilecie (tak tam trzeba), zrobiło się nerwowe 10 minut do odjazdu. Potem jedna kontrola, druga kontrola, wszędzie kolejki, a w głowie huczy „nie ma czasu!”. Nie wytrzymałem i zacząłem się po prostu wpychać przed kolejkę, machając biletem przed oczami kontrolujących. Dobra taktyka, poskutkowało to tym, że zamiast nas prześwietlać, pokazywano nam gdzie iść i przechodziliśmy bez sprawdzania.
Do pociągu wpadliśmy na 3 minuty przed odjazdem. Uff.

Chiny
Pekin – Harbin

Pierwsze wrażenie z pociągu – ujdzie, chyba ścisk jest, ale mamy miejsca numerowane.

Niestety im dalej w las, tym było gorzej.

Uwolnić ryby z puszek!

Chińskie wagony są dla Chińczyków. Zamiast 4 siedzeń w rzędzie, oni mają 5. Chyba jasne, co to oznacza dla człowieka trochę szerszego w barkach niż przeciętny mieszkaniec Kraju Środka.
Dalej, oparcia siedzeń są wspólne. Czyli osoba która siedzi za moimi plecami, dzieli ze mną oparcie. Co za tym idzie to to, że oparcia ustawione są pod kątem 90 stopni. Nawet profilowanie ich nie pomaga, siedziska są na tyle krótkie, że wymusza to pozycję jak w podstawówce, plecy prosto. Na 45 minut jest to ok, na 20h już nie bardzo.
Dalej. Odległości między siedzeniami są niewielkie. Powoduje to, że nawet delikatne wyciągnięcie nóg musi wiązać się z włożeniem ich między nogi siedzącego naprzeciwko. Dobrze, jak to ktoś znajomy, czy ładna kobieta (np. w moim przypadku). Jak jest to obleśny, charający Chińczyk, to już mniej :)
Dalej. Siedzenia nie mają żadnych zagłówków bocznych. Nie ma w ogóle jak ucha oprzeć. Głowa leci na bok, najczęściej na sąsiada, więc trzeba uważać. Spróbujcie przekimać się w takiej pozycji, to zobaczycie o czym mówię.
Dalej. Tutaj smog jest nawet w pociągu. Oczywiście nie ten pekiński, tylko papierosowy. Niby w wagonach nie można palić, ale można palić na korytarzach pomiędzy wagonami. A Chińczycy bardzo nie lubią zamykać za sobą drzwi. Więc dym swobodnie sobie krąży dookoła. Nadmieniwszy, że wszyscy palą na potęgę, macie pełen obraz zawiesiny, która utrzymywała się przez całą podróż do Harbinu.

Chiny

Jeden pan obok to sobie raczył zapalić nie wstając z siedzenia; krótkie spojrzenie na niego, spod byka i zaraz potem drugie, wiele mówiące, na zakaz palenia w wagonie, sprawiło, że dość szybko udał się na koniec wagonu. Tyle dobrego.

Kiła i mogiła

Czuję coraz większe obrzydzenie do tego narodu. Główna przyczyną jest wszechpanujący syf. Większego w życiu nie widziałem. Brakuje tylko, żeby srali i sikali pod siebie (co się zdarza podobno przy dzieciach w wózkach i na nikim nie robi to większego wrażenia). Taki przeciętny Chińczyk w pociągu, jak wyciągnie coś z papierka, obierze jakiś owoc, to wali śmiecie pod siebie. Albo pod drugiego pasażera. Jak prowadnik co jakiś czas chodził i zamiatał pod siedzeniami, to za każdym razem była tego spora kupa.
Wszyscy charają na potęgę. Co rusz słychać głośne „pchłłł chrrrrr” i zawartość ust ląduje na podłodze. Czasem ktoś łaskawie splunie w papierek. Nawet jak sobie to przypomnę, to mam ochotę zwrócić śniadanie.

Ale po co tam?

Dwaj Europejczycy w lokalnym pociągu chińskim, to mała sensacja. Chwilę po ruszeniu podszedł do nas na oko dwudziestoparoletni chłopak i zaczął mówić po angielsku. Okazało się, że siedział parę metrów dalej i przechodzący policjanci poprosili go, żeby się nami zaopiekował. Miłe to dość było. Chwilę później chłopak awansował na nadwornego tłumacza, my na główną atrakcję wagonu. Posypały się pytania, skąd, gdzie, dlaczego, czemu ta trasa, skoro do Rosji jedzie się na północ, nie na wschód. Dookoła nas zebrała się spora grupa ludzi. Poczułem się jak jakaś gwiazda na konferencji prasowej, brakowało tylko błyskających fleszy. Zabawne, ale żaden z Chińczyków nie wiedział co to Władywostok. Ich znajomość geografii ogranicza się do własnego miejsca pochodzenia, większego miasta obok i miejsca w którym obecnie mieszkają.

Sen

To wszystko wydarzyło się przez pierwsze 3 godziny jazdy. A potem przyszła proza kolejnych 17 podróżowania w warunkach opisanych powyżej. Dramat.
Chińczycy jakoś sobie z tym radzą. Co raz, koło nas siedział ktoś inny, a pasażera siedzącego poprzednio obok odnajdywałem wzrokiem na innym siedzeniu. Ludzie wyciągali toboły, pudła, gazety, kładli się tam, gdzie było miejsce: w przejściach, w korytarzu, do tego w każdej możliwej pozycji, wliczając te embrionalne. Ci ludzie mieli „szczęście” kupić bilety stojące.
Chiny

Chiny

Ja się poddałem z kimaniem. Nie należę do osób, które mają problemy ze spaniem w podróży, ale tutaj nie zmrużyłem oka. Nie byłem w stanie znaleźć jakiejkolwiek, w miarę komfortowej pozycji. Siedziałem na środkowym miejscu w rzędzie trzymiejscowym – bez zagłówków, na prosto. Nie dałem po prostu rady.
Zmęczenie było spore, a to dopiero pierwsza część podróży.

Harbin

Dojechaliśmy do Harbinu. Godzina 16.30, mamy 6h czekania na następny pociąg, więc trzeba czas zagospodarować. Najpierw jedzenie.
Naprzeciwko dworca znalazłem duży dom, niby towarowy. Sprzedawali tam jedzenie i okulary. Na parterze papu, na pierwszym i drugim piętrze same okulary. Wyżej nie szedłem.
W jadłodajni na dole syf taki, że nawet mnie ruszyło. Aż mi szkoda było plecak stawiać na podłodze. Wszystko się lepiło. Standardowo, Chińczykom to nie przeszkadzało. Nic, skoro oni jedli, to my tez możemy. Plecaki na krzesła, chińska kiełbasa i jakieś placuszki z jadłodajni że zdjęcia poniżej do ręki i mieliśmy chińskie żarcie na polską modłę.

Harbin
Harbin

Wszystko zamykano o 20., więc przenieśliśmy się wtedy na dworzec, na kolejne 3h czekania do odjazdu pociągu do granicy.

Kolejny pociąg i ta sama śpiewka, co w drodze do Harbinu. Plusem było to, że tym razem podróż to tylko 10h i na końcu niemal wszyscy ludzie wysiedli. Minusem – jeszcze mniejsze i jeszcze gorsze siedzenia i przenikliwe zimno nad ranem. Chociaż pusty pod koniec podróży pociąg pozwolił wreszcie na położenie się i przespanie paru godzin w horyzontalnej pozycji.

Suifenhe

W Suifenhe byliśmy o 9.30. 37. godzina podróży. Trzeba teraz zastanowić się, jak przekroczyć granicę. Okazuje się, że pociąg, którym przyjechaliśmy, jedzie dalej, do Pogranicznyj, po rosyjskiej stronie granicy. Co robić? Debatujemy z napotkanymi mrówkami z Rosji sposobach dotarcia do naszego miejsca docelowego: można przejechać pociągiem przez granicę, stamtąd łapać busa do Ussuryjska i dalej, do Władywostoku, albo szukać transportu bezpośredniego z rosyjskiej granicy. Minusem było to, że między Chinami, a krajem nadmorskim jest 3h różnicy. Czyli 10 km dalej na wschód było już popołudnie. Przez to, że nagle godzina robiła się późna, mogło już nie być żadnych marszrutek jadących do Władywostoku.
Ale jest też druga opcja, ponoć jedzie tam autobus bezpośrednio z Suifenhe. Trzebaby podjechać na ichni PKS, żeby to zweryfikować.

Jak zostać wydymanym na granicy chińsko-rosyjskiej cz. I

Kolej i autobus dzieli jakaś tam odległość, nie ma komunikacji bezpośredniej, tylko taksówka była dostępna. Wzięliśmy ją. Niestety, przy wysiadaniu skończyło się to spięciem z kierowcą: tam są stałe stawki za trasę PKP – PKS, a dziad nam wziął podwójne pieniądze. Tzn. znaliśmy koszt, bo ustalaliśmy go na początku i przy płaceniu po prostu daliśmy banknot, żeby wydał resztę. Na nią się nie doczekaliśmy, bo gnój sobie wymyślił, że musiał czekać na nas i podjechać 500 m z parkingu pod dworzec – ewidentnie z czapki. To starcie przegraliśmy, było blisko mordobicia, a tego nie chciałem – nie wiedziałem, czy nagle nie zwali nam się na łeb jakieś szemrane towarzystwo, więc skończyło się na bluzgach i zwyzywaniu go od bandytów. To granica, jak nie jesteś u siebie, to nie podskoczysz. No i kasy nie odzyskaliśmy.

Jak zostać wydymanym na granicy chińsko-rosyjskiej cz. II

Na dworcu prosimy o bilet do Władywostoku. Proszę bardzo, autobus o 14., 170¥ od osoby. Uuu, sporo. No nic, płacimy. Chwilę później, nagle okazuje się, że laska w kasie sprzedała nam bilet tylko do Pogranicznyj, potem trzeba dokupić kolejny bilet, za 500 RUB. Że co? 90 zł per osoba za przejechanie 20 km??? Ktoś nas tu ostro w konia robi! Moje wkurwienie sięga zenitu, udajemy się z powrotem do laski, „podyskutować”, ale trafiamy na mur pt. „nie poniemaju, niczewo nie znaju, idźcie stąd”. Zaczynają mi się ręce trząść. Co za szmata! Co za bandyckie miasto! Kolejna wiązanka leci w jej kierunku, chyba z bezsilności, bo co innego można zrobić? Choć trochę się człowiek wyżyje, przynajmniej jest na kim i za co.

Na dodatek zaczął padać… śnieg! Tak, tak, temperatura oscylowała leciutko powyżej zera, było pełno chmur, o śnieg nietrudno. Zaznaczam w notesiku: wrzesień, pierwszy śnieg w tym roku. Ciekawe, jaka pogoda w PL?

Jak zostać wydymanym na granicy chińsko-rosyjskiej cz. III

Idziemy do autobusu, każą ważyć bagaż. Okazuje się, że jest limit 15 kg, na osobę, u nas wypada dopłata – 200 RUB. Ręce mi opadają do piwnicy. A na dodatek te 15+ kg jest tylko w jednym plecaku, drugi jest dużo lżejszy i suma obu jest <30 kg.
Limit bagażu w autobusie? Ja rozumiem, że mrówki kombinują, wożą kupę rzeczy i na granicy jest zawsze zabawa, kto kogo przechytrzy, ale turystów zwykle traktuje się po normalnemu! Co za zjebane zwyczaje! W życiu mnie jeszcze tak nie wyruchano na kasę! Wybaczcie słownictwo, ale ono najlepiej oddaje mój stan w tym momencie. Jebała was sobaka, pieprzone kitajce, właśnie położyliście kamień na swój grób. Co za naród!

Pogranicznyj, granica rosyjsko - chińska
Suifenhe – Pogranicznyj, granica chińsko – rosyjska
Służba nie drużba

Wsiedliśmy w autobus, żeby po 500 metrach wysiąść z niego. Kontrola graniczna, po chińskiej stronie. Jak stoję w kolejce, jakiś młokos w mundurze stojący na boku bierze mój paszport i ogląda go chyba z 10 minut. Najpierw myślałem, że jest jakiś problem, ale potem widzę, że patrzy kartka po kartce i pieczątki ogląda! Podejrzewam, że w życiu nie widział tyle różnych, a polski paszport to trzyma pierwszy raz w rękach. I od razu, w moich oczach, z groźnego mundurowego przeistacza się w młodego chłopaka złaknionego świata.

Po kontroli znów pakowanie bambetli to autobusu i jedziemy. Tym razem ze dwa kilometry i po raz kolejny kontrola, tym razem rosyjska. Celniczka bierze mój paszport i patrzy, patrzy, jakby nie wiedziała co trzyma w ręku. Oho, pewnie kolejny jej pierwszy raz, tym razem z polskim paszportem. Sprawdziła każdą stronę pod ultrafioletem, czy prawdziwa, sprawdziła okładki, znalazła gdzieś tam w komputerze wzór polskiego paszportu i chyba z 5 minut sprawdzała wszystko, strona po stronie, ze dwa razy skanowała całość. Potem wzięła mój wypełniony świstek imigracyjny i wszelkie moje dane wpisała sobie cyrilicą. Stałem przy niej dobre 10 minut, na początku poważny, bo granica, pod koniec to się już otwarcie śmiałem. Służbistka, psia jej mać, sprawdzaj, sprawdzaj, na pewno paszport podrobiony, a ja to Osama i wysadzę Ci ten kiosk w powietrze.
Ta granica to jedna wielka farsa.

Na szczęście, to był już prawie koniec. Prawie, bo przed nami było jeszcze jakieś 150 km drogi i 500 RUB do oddania kierowcy za bilet, a i pogoda była taka, że psa się z domu w nią nie wypuszcza. W każdym razie, ok. północy czasu lokalnego, czyli po ponad 48h od wyjazdu z Pekinu, byliśmy już w domu u kolegi Vladimira, dla znajomych Vovy.

Kolejny odcinek opowieści, już z Władywostoku, znajdziecie pod tym linkiem.

No Comments