Transsib. Dzień 12., 13., 14. Mongolia centralna

PODRÓŻ ŻYCIA. Transsib. Mongolia

Poprzedni odcinek opowieści, w którym poczytacie o naszych pierwszych chwilach w mongolskiej stolicy, zobaczycie Ułanbator naszymi oczami i dowiecie się jak „zorganizowaliśmy” poniższą wycieczkę (co może się też i Wam przydać) znajdziecie tutaj (klik)!

Ułanbator, Mongolia

Pobudka – 6.30. Znów się nie wyspałem :(

Wczoraj, jak klepaliśmy wycieczkę, to nie płaciliśmy żadnej zaliczki, nic, zostawiliśmy lasce tylko adres e-mail i informację, gdzie śpimy. Zbiórka miała być pod naszym blokiem o 7.20. Kierowca miał zawieźć nas na śniadanie (brzmi burzujsko, c’nie? :), po śniadaniu miał być wyjazd.
7.30 – nie ma nikogo.
7.45 – dalej nic.
Ja też nie wziąłem żadnego kontaktu. Hmm, ale zaraz, mam jeszcze tę ulotkę, z dworca. Jest numer.
Pisze SMSa – nic.

Niech stracę – dzwonie.
4 dzwonki, 5. Nic.
7. dzwonek – pyk. „Hello?”

Z prędkością karabinu maszynowego (minuta rozmowy w Mongolii to chyba z 7 zł) wyszczekalem „nie ma nikogo, co jest, jesteśmy tu i tu, pod takim a takim sklepem”.
Słyszę „kierowca czeka już od 7., ale chyba stoi gdzieś indziej, zadzwonię do niego, czekajcie 5 minut”.
Czekamy 15, nic. No to SMS: „WTF?”.
10 minut pozniej ktoś mnie łapie za łokieć: zziajana właścicielka. Okazało się, że kierowca zaparkował niedaleko, ale w bocznej uliczce. Ja go nie widziałem, a i nie wiem, czy on szukał nas.

Jedziemy na śniadanie. W międzyczasie właścicielka mówi, że ma jeszcze jednego chętnego na wyprawę z nami, że jak go weźmiemy, to cena będzie niższa. Ok, o ile niższa? Myśli i myśli i mówi: o 30$. Od osoby? Nie, od całości. Halo, halo, to za to, że będziemy jechali 100 km więcej, to krzyknęłaś nam 60$ więcej, a dodatkowa osoba to dla nas zysk 30$? Coś mam wrażenie, że chcesz się, pani, odkuć za wczorajsze targowanie się! Ni chu chu, dla 30 baksów, to się nie będziemy gnietli w trzech, na tylnym siedzeniu chińskiego dżipa. Z resztą, jak zobaczyłem chłopa, to już nie miałem wątpliwości; ja byłbym najmniejszy z całej trójki :) Kiedyś tak jechaliśmy, VW Polo, w 3 chłopa z tyłu, na saksy do Holandii, tam i z powrotem. Raz mi wystarczy. :)

Jedziemy w czworo. My, kierowca i przewodniczka/kucharka.

Mongolia

Mongolia

Przewodniczka ma na imię Odna, imię kierowcy brzmi jakoś w stylu ichiejszych potraw – czyli na tyle trudno, że od razu zapominam.

Bilety do Chin

Bukując wycieczkę wiedzieliśmy, że wracamy za 3 dni, w niedzielny wieczór. I na wtedy też zaplanowaliśmy wyjazd w stronę Chin. Kalkulując opcje, wyszło nam, że znów najtaniej będzie zrobić to w trzech rzutach. Pociąg do granicy, do Zamin-Uud, autobus przez granicę, do chińskiego Erlian i z Erlian do Pekinu.
Zatem, zanim ruszymy z miasta, musimy ogarnąć bilety na dalszą drogę.
Jedziemy przez dworzec. Odna ma pomagać jako tłumaczka.

Trwa to wszystko ze 20 minut i powoduje, że moja wiara w to, że jeśli ktoś choć trochę mówi po angielsku, to jest w stanie mnie zrozumieć. Mam wrażenie, że na migi załatwiłbym sprawę szybciej.
Niemniej, temat ogarnęlismy.
Bilet do granicy kosztuje niecałe 10€, bilet przez granicę 6,5€. Wychodzi na to, że Mongolię z północy na południe można przejechać za 20 jurków, a i tak z Suche Bator do Ułanbator jechaliśmy w coupe (kuszetki w zamykanych przedziałach). Tak, właśnie tego oczekiwaliśmy!

Mongolska prowincja (czyli wyjeżdżamy z Ułanbator)

Wyjeżdżamy. Ułanbator to mega zakorkowane miasto. I non stop klaksony. Ale, jak się wyjedzie poza tereny zabudowane, to  nagle robi się pusto. A czemu tak? Okazuje się (bazuję na informacjach od Odny), że w stolicy mieszka 1,2 mln ludzi, a w całej Mongolii 3 mln. Całkiem niewiele, jak na tak rozległy kraj. I to tłumaczy, dlaczego za stolicą kończy się cywilizacja.

Drogi za UB są asfaltowe. I proste. 70 km i 5 zakrętów, z czego 2 miały więcej niż 45 stopni. Niemalże raj dla początkujących kierowców.

Mongolia

Niemalże, bo, pomimo równego asfaltu, dziur jest od cholery. I jak na zakrętach się kierownicą nie nakręcisz, to na prostej drodze odrobisz to z nawiązką.

Jesteśmy cały czas na wysokości ponad 1000 m.n.p.m. Mam cały czas zatkane uszy. Od początku Mongolii, czyli od ruszenia z Suche Bator. Na początku myślałem, że to że względu na przeziębienie, że mi się coś na uszy rzuca, ale po delikatniej wymianie informacji z wysokościomierzem, zweryfikowałem to. To przez wysokość. Choć z drugiej strony, to też mnie to zastanawia: w Bieszczadach nigdy czegoś takiego nie miałem, parę tygodni temu objechałem Tatry i też nic.

Mongolia

A propos przeziębienia, chyba przeszło. Rycham jeszcze trochę, chrapię w nocy mocniej, niż słabiej, ale czuję się dobrze, odstawiłem też leki :))

Zaczynają robić sie naprawdę ładne widoki.

Mongolia

Khustain Nuruu Park

A więc wycieczka. Najpierw jedziemy oglądać dzikie konie. Te, które nazwali imieniem ruskiego o polskim nazwisku, Przewalskiego.

— „A będziemy na nich jeździć? Nie? Eeeee… Będziemy obserwować, ale tylko przez lornetkę? Jak to, przecież w taki sposób zdjęć nie porobimy!…”

Koniec końców, konie zobaczyliśmy, zdjęcia pstrykliśmy. Z ręki nam jeść nie chciały, uciekały, cholery, jak je goniłem. Dzikie jakieś, małe takie..

Konie Przewalskiego, Mongolia
Konie Przewalskiego

— „I co, coś jeszcze tu mamy do oglądania? Nic??? Już jedziemy dalej? Eeee…”

Początki rozczarowujące troszkę. Coś nam te 600$ staje w grdyce powoli :)
Ale widoki piękne są!

Mongolia

Dużo bardziej ciekawa jest jazda samochodem. Z asfaltem zaczyna się robić jak z deszczem w lipcowym Murmańsku: jest co 15 minut na 5 minut. Dziury w drodze są zastepowane przez jej brak i mamy quasi offroad w tumanach kurzu. Jest fajnie! Kierowca, dość delikatny w jeździe, w porównaniu z sympatycznym panem z Olchonu, leci unisono z mongolskimi hiciorami z MP3 playera, które to hity, w sumie, bardzo pasują do podróżowania po tym kraju, naprawdę! Jest patetyzm, teksty pewnie denne, ale czuć klimat i, skupiając się na drodze i jednocześnie słuchając muzyki, można złapać tę fazę, pt. „podróżuję po Mongolii”!
Drogą jest pełna polnych myszy, które lubią chyba zabawę z dreszczykiem, na zasadzie „e, ty, ziom z dziury obok, założysz się, że przebiegnę przed tym samochodem i nic mi nie będzie?”, bo non stop latały nam przed kołami. Ewentualnie mają silną depresję i myśli samobójcze i na tyle duże cohones, że, bez większego zastanawiania się, wcielają pragnienie śmierci w czyn. Pod kołami ich nie było czuć, natomiast myślę, że z kilkadziesiąt z nich dokonało żywota lub przegrało zakład z naszą pomocą. Momentami, to i pobocze i droga normalnie się ruszały, tyle tego biega tam!

Druga rzecz, powiązana z myszami, to jastrzębie. Serio, jeszcze tyle na raz to nie widziałem. Obserwacja, jak szybują na niebie, żeby naglę spaść na ziemię – piękna sprawa! Jeden z nich niemal przy nas spadł na myszę i odleciał z nią w dziobie, szkoda, że odbyło się to tak szybko, że nawet aparatu nikt nie zdążył uruchomić :/

Trzy, to trzoda chlewna, chodzącą wszędzie. Stada krów, owiec, kóz, często nawet koni, czy wielbłądów na ulicy to norma. Patrząc na to zrozumiałem, dlaczego wzdłuż całej trasy kolejowej, od Suche Bator aż do Zamin-Uud jest zbudowane ogrodzenie z drutu kolczastego. Dla bydła, ludzkie trakty nic nie znaczą, one mają swoje. Tutaj, o stuknięcie zwierzaka na drodze jest równie łatwo, jak o dostanie w ryj na Pradze Południe, letnim wieczorem. Wyobraźcie sobie, co się dzieje, jak pociąg wpadnie w takie stado. Samochód, to jeszcze zwolni, wyhamuje; pociąg nie bardzo ma jak.

Nasza przewodniczka nie była tak zafascynowana widokami jak ja, dała się przyłapać na spaniu w pracy.

Mongolia

Jezioro Ugii

Na noc zajeżdżamy do geru (mongolskich jurt). Nad jeziorem. Znów mam opad szczeki, jeśli chodzi o widoki
Mongolia

Mongolia
i jednocześnie lekka konsternacja, jeśli chodzi o samą wycieczkę: ok, przyjechaliśmy tu, jest zajebiście, ale co, mamy iść już spać? Kierwa, na to wygląda.

Wódka i kumys, czyli jak popełnić faux pass w Mongolii

Ale zaraz, przy jurcie obok widzę grupę Mongołów i słyszę śpiewy dobiegające ze środka. Podchodzę, patrzę, w środku siedzą ludzie. Widząc, że zaglądam, wołają mnie do środka.
Osz w mordę!
W środku wygląda jak na obrazku: ze 20 starych osób ubranych po ichniemu, po środku kobieta lejąca kumys (sfermentowane końskie mleko) i facet lejący wódę, obok sterta kości z mięsem, to na kolację, kobiety śpiewają ichniemu piosenki.
Tak, tak, tak! Tak właśnie ma się dziś zakończyć, już nic nie musi się więcej dziać, mi styka!

Pobyt nabiera kolorów.

Na wejściu dostaję miskę z mlekiem do jednej ręki, kielona do drugiej i kawałek ciacha w zęby, żeby w końcu szczęka wróciła na miejsce. Jem, piję, przepijam, a kobiety znów zaczynają śpiewać. Szczęka wraca na kolana. Mniód!

Niestety, picie wódki u nas, a tam to trochę inna bajka. Przez to popełniam ze dwa razy spore faux pas. Uświadamia mi to gest pokazywania małego palca u ręki w moim kierunku. Pierwszy raz widzę go, jak piję wódkę. Robię to tak, jak mnie wyuczyli w domu, czyli do dna.
Co się okazuje: tam się zawsze upija z kieliszka, polewacz dolewa wódki i przekazuje się kieliszek dalej; tak samo wygląda sprawa z kumysem.
Z tym, że o tym drugim to już wcześniej wyczytałem; nie myślałem, że z wódką jest podobnie.

Druga zmasta jest ze śpiewaniem. Okazuje się, że każdy ma swoją kolejkę: musi zaintonować kawałek i wszyscy śpiewają potem z nim. Nie ważne co, ważne żeby.
Ja, z wrodzonej nieśmiałości unikam tego jak ognia. W efekcie znów widzę palec i ktoś inny coś intonuje, po czym wszystko wraca do normy i cała sala śpiewa.

Podejrzewam, że tracę trochę w ich oczach przez te zajścia.
Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz dałem dupy; tuszę, że wzięli poprawkę na to, żem z obcych krajów i nie będą żywili urazy za długo.

Wieczór kończy się dla mnie w miarę wcześnie, ból głowy dość szybko wzywa mnie do do łóżka.
To pewnie kara za nieodpowiednie zachowanie na imprezie :)

Noce w Mongolii są bardzo ciemne i bardzo zimne. Najbardziej to czuć, jak się wyjdzie za potrzebą. Resztę przemilczę :)

Erdene Dzuu i Karakorum

Rano obieramy kierunek na Charchorin, czyli starożytne Karakorum. 80 km offroadu, widoków i oglądania przyrody. Ciężko to opisywać, to trzeba zobaczyć.

Mongolia

Mongolia

Na miejscu do oglądnięcia są resztki starego monastyru lamajskiego, Erdene Dzuu, który, podobno, wg słów tubylców, założono jeszcze w czasach istnienia starego Karakorum.

Erdene Dzuu, Mongolia
Erdene Dzuu
Erdene Dzuu, Mongolia
Erdene Dzuu
Erdene Dzuu, Mongolia
Erdene Dzuu
Erdene Dzuu, Mongolia
Erdene Dzuu

Potem Odna bierze nas na krótką wizyta w okolicznym muzeum. Tę warto odnotować z dwóch powodów. Po pierwsze, mają tam kibel :) Czysty i z sedesem.
Jakżesz docenia się takie przybytki, gdy nie ma ich za dużo!

Drugi powód, to piękna zamiana ról z panią muzealnicą, kiedy opowiadała nam o XIII-wiecznej eskapadzie Mongołów do zachodniej Azję i Europy. Jak zapewne wiecie, część tej wycieczki jest dość mocno zakorzeniona w naszej, Polskiej kulturze, choćby poprzez legendę o hejnale mariackim i oczywiście w naszej historii, bo kto nie kojarzy tatarskich najazdów, które pustoszyły nasz kraj na przestrzeni wieków?
Wykład pani z muzeum pięknie przybliżał nam zarys mongolskich podbojów, ale kończył się na momencie niedługo po śmierci Czyngis-Chana czyli, de facto, przed najazdem na Europę.
Dobrze było poczytać przewodniki przed przyjazdem, by błysnąć w odpowiednim momencie i zrobić jej ekspresowe uzupełnienie opowieści, czyli jak to wszystko wygląda(ło) z naszej perspektywy. Mam nadzieję, że od teraz jej myśli będą wracały do nas w momencie kiedy będzie zatrzymywała się przy tej konkretnej mapie i prezentowała zdobytą wiedzę.

Semi Gobi

Wieczór, to kolejny ger, tym razem w okolicach małej diuny piaskowej, jedynej w środkowej Mongolii, którą nazywają semi-Gobi.
Umiejscowienie obozu, to jedno wielkie mistrzostwo świata. Na małym wzgórzu, z jednej strony, w oddali, widać szczyty gór – z drugiej ogromna przestrzeń, z piaszczystymi wydmami i mała rzeczką wijącą się obok. Do tego stada owiec, kóz, krów, koni, parę baktrianów; po raz kolejny zbieram szczękę z ziemi.

Mongolia

Mongolia

Okazuje się, że to też nie jest koniec atrakcji. Ledwo kończymy z moszczeniem się w jednej z jurt, Odna ordynuje kolejne zabawy na świeżym powietrzu. W efekcie mam swój pierwszy raz na grzbiecie konia.
Na szczęście był mały i bardzo spokojny, co się mocno przydało, jak przewodnik kazał mi samemu wracać do geru, kiedy pojechał zaganiać krowy.
Dojechałem, żyje, 1:0 dla mnie.

Mongolia

Kolejny dzień z końcem znacznie lepszym niż początkiem.

W nocy zaczęło tak wiać, że kieleckie, to mogłoby tu przyjechać na nauki, jak to jest, gdy prawdziwie piździ.
Jurty nie są szczelne, dwa śpiwory i wełniany koc ledwie starczyły. Jak oni żyją tu w zimie?

Rano, przed wschodem słońca wybieramy się na przejażdżkę wielbłądami.

Mongolia

Obawiałem się tego, po nienajlepszych wspomnieniach z jednogarbnymi, z Sahary, ale, o dziwo, poszło bardzo bezproblemowo. Co dwa garby, to nie jeden. Mniej buja, oprzeć się można, wypas.
Fajne jest to, że miejscowi łączą obowiązki z atrakcjami – dla nas było to coś ekstra, szczególnie, że mogliśmy przy okazji obserwować wschód słońca, a dziadzio, który się nami „opiekował” zwyczajnie pojechał zaganiać swoje stado owiec.

Na koniec zapaliliśmy po malborasie jednym, drugim, z panem przewodnikiem,
Mongolia

poprzytulaliśmy się z oseskiem wielbłądzim, który zapałał do nas wielką i bezinteresowną miłością (mimo, że nie mieliśmy nic dla niego do jedzenia) i ruszyliśmy w drogę powrotną do Ułanbator.

Dramaty życia codziennego

Nie będę już wspominał o kolejnym opadzie szczęki na widok widoków, bo będę monotematyczny. Z ciekawych rzeczy ponad to, to widzieliśmy dwa jelenie przebiegąjace przez drogę przed nami i parę lisów. Była jeszcze jedna rzecz, ale kto ma słabe nerwy, to niech dalej nie czyta.

Przy drodze, w pewnym momencie, zobaczyliśmy grupę osób oprawiających zabite konie. Początkowo myślałem, że to tak sie tu robi z tymi zwierzętami, szlachtuje na stepie i wiezie gdzieś tam. Potem zostałem uświadomiony, że to był wypadek – ciężarówka wjechała w zwierzęta przechodzące przez drogę. Efekt, to 6 koni nieżywych. Zastanawiam się, czy to jest wielka strata dla właścicieli, bo z tego co wiem, to zwierzęta hoduje się i tak dla mięsa, a jak przyjechaliśmy, to były już ćwiartowane, więc się nie zmarnuje. W każdym razie zafascynowała mnie inna rzecz: na jednym z jeszcze nieoprawionych trucheł siedział może roczny chłopczyk i się najnormalniej w świecie bawił. Nic to, że obok niego leżała odcięta głowa, a dwa metry dalej leżały wnętrzności tego konia; malec zachowywał się tak, jak polskie dziecko siedzące na koniu na biegunach i był przeszczęsliwy.

Zdjęcia chłopczyka nie zamieszczę, byłoby chyba już za grubo i za hardkorowo :) W ramach rekompensaty, macie zdjęcie dziewczynki w aucie na łysych oponach :)

Mongolia

Zastanawiam się też przez chwilę o tym, jak się tu jeździ samochodami w nocy. Bo z jednej strony dziury, z drugiej zwierzęta, nietrudno o porządny wypadek. Więc albo nikt nie jeździ, albo wszyscy maksymalnie ograniczają prędkość.

Dzisiaj wyjeżdżamy z Mongolii. Pociąg z Ułanbator do Zamin-Uud niemalże pełny, a nam, niestety, przypadły miejsca boczne. Do tego zero prądu w składzie, a baterie mam wyładowane.

Dobranoc! :)

Jak wyglądała nasza podróż ze stolicy Mongolii do stolicy Chin inaczej niż pociągami kolei transsyberyjskiej przeczytacie w następnym odcinku (klik)! Jest też trochę o innych, bardziej przyziemnych rzeczach, z którymi trzeba sobie radzić w podróży, ale nimi to nie będę raczej zachęcał… :))

6 komentarzy