Transsib. Dzień 11. Ułanbator

PODRÓŻ ŻYCIA. Transsib. Ułanbator

Dochodzą mnie słuchy, że podobają się Wam moje wypociny. Miło to słyszeć, ale.. jak sobie czasem czytam, to co napisałem, to aż się za głowę łapie! Jak się Wam to może podobać? Nieskładne, po łebkach, stylistyczny dramat, kupa literówek, czy Wyście poszaleli? :) Ja rozumiem, że znajomym się nie bruździ, że kurtuazja i tak dalej, ale spokojnie! Z polskiego miałem raptem 3 na dyplomie, pisarzem to ja nie jestem :)
Pisze tę relację tylko po to, żeby nie musieć potem opowiadać tego samego miliard razy :)

Po raz pierwszy w pociągu się nie wyspałem. Musieliśmy wstać o 5. lokalnego czasu, bo pociąg zatrzymywał się o 5.40. W PL była wtedy 23. Po pobudce popatrzyłem na zegarek (mam go cały czas nieprzestawiony) i stwierdziłem, że o tej porze to jeszcze w życiu nie wstawałem. Robiłem to o 2. w nocy, o 17. (szczególnie na V roku studiów), ale o 23. to jeszcze nie.
Na dodatek zegarek w telefonie też sfiksował. Zwykle ustawiam sobie Szajsunga na automatyczne pobieranie czasu z sieci. Dotychczas, w roamingu działało to bez zarzutu. Po wyjeździe do Mongolii działa to dziwnie. Godzina na jakimś peronowym wyświetlaczu w trasie to np. 0:05, czas podawany przez sieć to 1:23. Ni pies, ni wydra.

Peron w Ułanbator nocą wygląda tak.

Ułanbator

Poza tym, miałem małego zgryza. Miesiąc wcześniej klepałem nocleg u koleżanki Tselmeg. Wszystko pięknie, referencji u niej mnóstwo, komentarzy pozytywnych pierdyliard, zgodziła się nas przyjąć. Potem napisała, że jedzie do Afryki i wraca 15. września. To, po 15. września napisałem ponownie, z prośbą o adres, instrukcje jak dojechać i czy wszystko jest aktualne. Odpisała, że aktualne i żeby napisać SMSa, jak będziemy jechali do Mongolii. Napisałem. Jednego maila, drugiego, jedną wiadomość, drugą, trzecią – cisza. Bez reakcji. Nie było opcji na alternatywę w postaci zastępczego, niepłatnego noclegu, więc stwierdziłem, że jedziemy w ciemno. Jak nas w konia zrobi, to będę czarną owcą na jej liście pozytywnych referencji. Niemniej, po cichu liczyłem, że jednak będzie ok (nie miałem żadnego złego przeczucia).

Godzina piąta, minut czterdzieści, dworzec w Ułanbator ładny, mają darmowe Wi-Fi (wow, co za niespodzianka! – to takie oko puszczone w stronę ‚cywilizowanej’ Polski).
Sprawdzam skrzynki. SMSa zwrotnego nadal nie ma. Wiadomości także nie. Myślę – no, w sumie, to ciemna noc, kiedy miała odpisać? Więc na spokojnie, poczytamy wiadomości, ogarniemy trochę innych spraw w Internecie, poczekamy, obejdziemy dworzec dookoła, czy jakąś okolice.

Godzina 8., jest wiadomość! ‚Tak, wszystko aktualne, przyjeżdżajcie do mojego guesthouse, będę tam od 9.’.
Odpisuję ‚spoko, ale podaj adres’. Cisza. Noszkurr.., co z tą laską?

Gwoli wyjaśnienia, Tselmeg ma swój ‚guesthouse’, czyli ni mniej, ni więcej jak 3-pokojowe mieszkanie, gdzie w każdym pokoju są 4 dwuosobowe łóżka piętrowe. Wynajmuje to za ~7$ za doboosobę, do tego jest kuchnia i łazienka wspólna, jak w mieszkaniu. Tanio i do wytrzymania. Zatrzymują się tam zwykle backpackersi.
Przy okazji, oferuje także wycieczki po Mongolii.

Wracając do tematu, jak nie odpisywała mi przez jakiś czas, to znalazłem w Internecie (ach, to Wi-Fi na trasie z Rosji tutaj, to mi strasznie dupę ratuje) stronę tego guesthouse. Jest też adres! Spisałem go i bieżę do pierwszego bardziej, z wyglądu, kumatego taksówkarza. On oczywiście ‚niśt fersztejen inglisz’, ale idę na przebój i pokazuję mu adres – na migi pytam, czy wie gdzie to. Nie wie.
Następny też nie wie.
Mam w głowie jedno wielkie, bezsilne „hahahahaha”, ale nawet mi się nie chce gęby otwierać.
Chwila myślenia i odpalam mapy w tablecie. W adresie jest napisane ‚czwarta dzielnica, budynek 20’. Paczam w mapy i jest: pierwsze, drugie, czwarte cośtampomongolsku, w domyśle o dzielnicę chodzi. O, i faktycznie, są też budynki, jest numer 20.

Zaznaczam na innej mapie gdzie to i drałujemy jakieś 2,5 km. Po drodze myślę, co napisze o niej, jak niedajboże pocałujemy klamkę.

W pół godziny później jesteśmy pod blokiem. Ostatnie piętro, znów „hahaha”, trzeba się wspinać. Dzwonimy, otwiera nam ładna blondynka, Europejka. „Cześć, jest Meg?”. „Yyyy, nie ma, ale jestem tu już dwa dni, a jej nie widziałam jeszcze; proszę, wejdźcie, napijecie się herbaty i poczekacie na nią. Macie tu telefon mongolski, zadzwońcie do niej, nie ma problemu.” Dzięki! Dzwonię. Nikt nie odbiera. Wrrrrrwaaa. Pisze SMSa do laski, że sam znalazłem adres, że jej raczej tu nie ma, że czekamy i że nie wiem, o co biega. Dwie minuty później dostaję SMSa od niej, z pytaniem gdzie jesteśmy. Ręce opadły mi na parter.
Przyszła po 2h. Że zabiegana, że nie ma jak nas przenocować w domu, bo rodzina, coś tam, więc będziemy spali w jej guesthouse. Dla mnie ok, bo za darmo.

Zastanawialiśmy się wcześniej jak rozplanować Mongolię. Trasa z Rosji poszła nam bardzo sprawnie, więc czasowo stoimy dobrze. Na trasę Ułanbator – Pekin mamy ok. 2 dni, da się to w miarę spokojnie zrobić w 24 – 36h, do UB przyjechaliśmy rano, więc w zasadzie na Mongolię mamy 4 dni i 3 noce. Wyjedziemy sobie do Chin w niedzielę, jakimś nocnym transportem.
Pierwsza myśl, to zostajemy do jutra tutaj, jutro wieczorem pojedziemy w stronę Gobi, do Sajnszand i tam będziemy ogarniać jakąś nockę na pustyni. W sumie, to ten pomysł podsunęła dziewczyna, która nam drzwi otworzyła, Niemka z Hamburga. Jeżdżą z koleżanką już od miesiąca po Mongolii i mówiła, że można tam znaleźć kogoś z samochodem, co by nas powoził dookoła, albo nawet jakiegoś touroperatora, co pomoże ogarnąć temat. One, swego czasu, spotkały w pociągu jakąś rodzinę, co ich zaprosiła do siebie na parę dni.
No dobra, to pierwszy pomysł jest, w sumie to nawet do Gobi to jest w stronę Chin, więc tym bardziej.

Drugi pomysł był taki, że pogadamy z Meg. W końcu ma tam te swoje wycieczki, może coś się wynajdzie fajnego.
Gadamy. Przyniosła swój katalog i opisuje. Więc, jak wyjedziemy w trasę jutro rano, to mamy na nią 3 dni i 2 noce. Więc na tyle, to do Gobi nie, bo tam nie ma co oglądać. Można pojechać w centralną Mongolię: pooglądać dzikie konie Przewalskiego, do Karakorum do monastyru, nad jakieś jeziorko, spanie w gerach (jurtach), jedzenie, kierowca i przewodnik, 900 km do przejechania. No dobra, wygląda ładnie, ile? 480$ od osoby. Oszkur..!!! Przecie to tydzień last minute Cypr all inclusive! WTF?
Taniej się nie da?
Da się, można bez jedzenia i spania, wtedy wyjdzie 370$ od łeba.
To my się jeszcze zastanowimy……..

Teraz, to idziemy na miasto. Jest dopiero 13, a tyle się już dzisiaj działo.
Pytam Niemki, co pooglądać. Mówi, w sumie to plac imć Suchebatora, pomnik Buddy na obrzeżach UB, jakieś muzea, nie ma tego za dużo.
Ja po muzeach nie bardzo, więc idziemy do centrum, a potem na taki duży, znany bazar w UB.

Centrum miasta dość ładne, bardzo cywilizowane. Sukhbaatar Square duży.

Plac Suche Batora
Plac Suche Batora

Ruch na drogach duży i, niestety, piesi nie mają na przejściach pierwszeństwa. Najzabawniejsze jest to, że kierowcy mają w tyle pieszych na pasach, a piesi mają w poważaniu kierowców wszędzie indziej: przechodzą przez ulicę kiedy i gdzie chcą. Jedni i drudzy mają jedną wspólną cechę: ignorują światła. Czerwone, zielone, kto by się tym przejmował? Sposób dla nas? Jak zwykle, bądź tam, gdzie lokalesi.

Kierowcy lubią dźwięk klaksonu. Trzeba trąbnąć z raz na minutę, inaczej się nie uczestniczy w ruchu drogowym. Trąbi każdy na każdego, każdy każdemu zajeżdża drogę i wypcha się. Taka to chyba ich kultura jazdy, bo nie widać wypadków, nikt na nikogo nie krzyczy, jedynie te klaksony…

Ułanbator

Ułanbator

Ułanbator

Doszliśmy na bazar. Jest tu wszystko. Na dzień dobry widać pasy i buty, skórzane. Im głębiej, tym coraz różniej.

Ułanbator

Buty różne. Od chińskich podrób, po rasowe obuwie na step. Niektóre, to śmiało mogłyby z NewRockami konkurować.

Ułanbator

Ułanbator

Dużo wyrobów skórzanych, dużo chińszczyzny, ale znaleźliśmy też swojskie elementy.

Ułanbator

Daliśmy radę się też najeść. Po prostu zauważyliśmy, że miejscowi to wcinają, więc długo nie zastanawialiśmy się.

Ułanbator

Ułanbator

Kiełbasa, ziemniak, placki z głębokiego oleju i mongolska herbata. Dwie osoby najadły się za ok. 11 zł. 

Cały czas kminimy, co zrobić z tą wycieczką. Powoli się łamiemy, bo w sumie raz się żyje, nie wiadomo kiedy będzie następny raz w Mongolii, etc, może się uda ponegocjować cenę..
Ale..
Jak siedzieliśmy rano na dworcu, do ludzi wyglądających jak turyści podchodziła kobieta i dawała im mapę Ułanbator. Mapa była darmowa, natomiast była też reklamówką jej guesthouse i jej samej, jako touroperatora. Stwierdziliśmy teraz, że idziemy do niej popatrzeć, może będzie miała alternatywę jakąś.
Dostaliśmy alternatywę. Wycieczka jak wyżej, plus do tego jazda na koniach i jazda na wielbładach i wszystko będzie po 330$ od osoby.
Oj, koleżanko Tselmeg…..
Cenę zbiliśmy jeszcze do 620$ za dwie osoby. W sumie, to wygląda na sporo, ale skąpić na takie rzeczy nie warto, takie nastawienie mieliśmy.
Wyjazd o 7.20 rano.

Po powrocie do guesthouse okazało się, że nikogo nie ma, a nam chyba ‚zapomniano’ dać klucza, więc poczekalismy trochę pod drzwiami.
W następny dzień rano plecaki na ramię i out. Napisałem Meg SMSa z podziękowaniami za gościnę (takimi normalnymi). Nie odpisała :)

Ah, właśnie, na specjalne życzenie Olgi, zacząłem robić zdjęcia tego, co jemy.
Nie dałem rady zapamiętać, jak się cokolwiek nazywa, choć bardzo się starałem. Prawie wszystkie nazwy brzmiały na kształt ‚btlhmfrwgmtglhntmwr’.

Mongolia
Nazwa tej zupy brzmiała mniej więcej jak „love shag” :)
Mongolia
To coś było z baranem w środku

Mongolia

Mongolia
Baran i mongolska wódka.

Mongolia nie jest dla jaroszy, czy ludzi przejmujących się zabijaniem zwierząt. Dieta oparta jest na mięsie. Taka kultura, taka historia. Jesteś wojującym wege? Wykreśl Mongolię z listy krajów do odwiedzenia.

1 Comment