Round The half World. Dzień 5. Pretoriouskop – Panorama Road – Mbabane – Johannesburg – Kapsztad

Poprzedni odcinek relacji z wycieczki dookoła połowy świata, w którym zabieramy Was na południowoafrykańskie safari w Parku Krugera znajdziecie tutaj (klik)!

Pretoriouskop, Park Krugera, RPA

Oesu. Znowu kolejna pobudka w okolicach 4.
Snu było niewiele, nie czułem się jakoś wybitnie wyspany. Ale co tam – najważniejsze, że łeb nie boli, wyśpię się kiedy indziej!

Dzisiejsza trasa jest mocno napięta. Mamy do zrobienia niemal 800 km. Cała Panorama Road, potem wjazd do Suazi, powrót do Johannesburga i lecimy do Kapsztadu.
Wg map Googla to jakieś 10h czystej jazdy. Na lotnisku musimy być na 19., bo samolot jest o 20:20.

Stąd mamy wyjechać przed 5., więc będzie, w sumie, ok. 4h na zwiedzanie po drodze.
To dużo i niedużo. Dużo, bo atrakcji jest raptem z 5, każda – może oprócz Suazi – na max 1h, niedużo, bo będzie jednak patrzenie na zegarek i brak luzu czasowego.

Na zewnątrz jest jeszcze całkowicie ciemno.

Pakowanie idzie nam sprawnie – zrobiliśmy to przed snem.
Śniadania nie jemy, bo kto by jadł tak wcześnie?
I o dziwo udaje nam się wyjść z pokoju o zaplanowanym czasie.
Nowość :)

W obozie cisza i spokój. Pusto. Na szczęście brama wjazdowa jest otwarta.
Klucz do pokoju, zgodnie z informacjami z recepcji, wrzucamy do koszyka przy wyjeździe.

Mamy jakieś 8 km do granicy parku. Raczej nie spodziewam się policji po drodze, ale jadę 50 km/h, po bożemu.
I tak samo jak dzień wcześniej w trakcie morning drive, zwierząt nie widać. Choć w sumie nie mamy reflektorów, a niebo ledwie różowieje na wschodzie.

RThW, Park Krugera
Park Krugera o brzasku

Pod Numbi Gate mamy zonka. Brama jest zamknięta.
Gorączkowo próbuję sobie przypomnieć jak to wyglądało z godzinami otwarcia, czy kampy otwierają wcześniej, czy sam park. Coś mi chodzi po głowie, że jednak to pierwsze i już kurwuję w myślach na siebie, że nie pomyślałem o tym i przez to będziemy mieli opóźnienie już na starcie.
Ale sprawy w swoje ręce bierze siostra – idzie pod budkę, znika na chwilę i po sekundzie wraca w towarzystwie zaspanego pana odźwiernego.
Uff…
Pan strażnik weryfikuje nasze papierki, trochę brwi unosi na mandat, ale po chwili przybija daszek i otwiera bramę.
Żegnaj Krugerze!

RThW, Numbi Gate
Było blisko..

Góry Smocze

Jedziemy w stronę Hazyview, na północ. Do pierwszej, zaplanowanej atrakcji, czyli God’s Window mamy jakieś 65 km.
Robi się szarówka i przez okna samochodu widzimy, jak okolica się budzi.
Co ciekawe, mimo 5. rano przy ulicach jest spory ruch – dużo dorosłych i dzieci ubranych po szkolnemu.

RThW, Hazyview
Panorama Hazyview
RThW
i okolice miasta

RThW

RThW

RThW

RThW

RThW

Zaraz za Hazyview zaczyna się podjazd. Z poziomu prawie 600 m n.p.m. wjeżdżamy na 1400 m.

Witamy w Górach Smoczych!

Od razu oceniam trasę pod kątem motocykla – jest ładnie, poziom Bieszczadów, choć nawierzchnia ładna. Ale nie ma efektu wow.
Ten zaczyna się robić jak wyjeżdżamy na górę, w okolice Graskop. Otoczenie przestaje zasłaniać cokolwiek i widać przestrzeń.

RThW, Góry Smocze
Wjazd na górę
RThW, Góry Smocze, RPA
Góry Smocze
RThW, Graskop
Rogatki Graskop

W mieście robimy pierwszy stop na kawę i papierosa – trzeba trochę odgonić senność, bo ta zaczyna dawać się we znaki, przynajmniej mi.

RThW, Graskop, RPA
Graskop

10 minut później dojeżdżamy do

God’s Window

I znów mały zonk. Jest 6.30, a miejscówka niby otwarta jest dopiero od 7. (tako rzecze informacja przy wjeździe). Ale nie ma żadnych szlabanów, a pani z miotłą chodząca dookoła mówi, żeby się nie przejmować, tylko wchodzić.
No to wchodzimy.

RThW, God's Window

RThW, God's Window
Support your local business

RThW, God's Window

Czym jest Boskie Okno? Niczym więcej jak urywającym dupę punktem widokowym na skraju wysokiego na ponad 700 metrów klifu.
Przy dobrej widoczności można ogarnąć wzrokiem cały Park Krugera.

U nas są przede wszystkim chmury – jesteśmy ponad ich linią – co wcale nie umniejsza zajebistości widoków.

RThW, God's Window
Widoki z God’s Window

RThW, God's Window

RThW, God's Window

RThW, God's Window

RThW, God's Window

Punkty obserwacyjne są ze 4. Żeby dojść do ostatniego, trzeba przejść przez quasi las deszczowy.

Quasi, bo do prawdziwego mu delikatnie brakuje, natomiast ze względu na specyficzny mikroklimat spowodowany gwałtownym wzniesieniem terenu, pada tu bardzo często i jest wilgotno. Roślinności to, jak widać, bardzo odpowiada.

RThW, God's Window

RThW, God's Window

RThW, God's Window

RThW, God's Window

Mamy to szczęście, że jest tak wcześnie i oprócz nas nie ma nikogo. Podejrzewam, że miejsce zyskuje przez to sporo.

Obok parkingu pojawiają się też pierwsi sprzedawcy. Ze zdumieniem zauważamy, że są to te same panie, które przyuwazyliśmy koło nas na stacji benzynowej w Graskop.
Siostra zostawia u nich znów sporą sumę pieniędzy.

RThW, God's Window

Berlin Falls

Jedziemy dalej na północ, kieruję się w stronę Bourke’s Luck Potholes.
Po drodze miga mi przed oczami drogowskaz: Berlin Falls, wodospad.
Czytałem wcześniej, że rejon Panorama Road obfituje w tego typu atrakcje, że jest parę całkiem sporych spadków wody, ale inne źródła podawały, że nie jest to nic spektakularnego. Nie uwzględniałem tego w naszym napiętym planie na dzień dzisiejszy, ale pod wpływem impulsu, ni z tego, ni z owego, skręcam.
Mam nadzieję, że nie będzie daleko i że 10 minut poświęcone na oglądanie nie będzie stratą czasu.

Jest blisko. I parkuje się zaraz przy punkcie widokowym.

RThW, Berlin Falls
Wodospad Berlin

Oglądania jest na 5 minut, całe szczęście. I drugi plus: poza nami nie ma turystów. Jest też trzeci – nie ma również za dużo handlarzy – bo jak zobaczyłem jak siostrze oczy rozbłysły na widok suwenirów, to jestem pewien, że przy większym ich wyborze spędzilibyśmy tu dużo za dużo czasu.

Zabawne, bo oglądanie atrakcji nie trwało nawet długości papierosa. A późniejsze targi z handlarką wraz z poganianiem kupującej z 15 minut, lekko licząc.
Ot, turyści ;)
A siostry portfel jest coraz cieńszy.

Bourke’s Luck Potholes

Do Bourke’s Luck Potholes mamy jakieś 30 km, więc mija szybko.

RThW
Podróżowanie o tak wczesnej porze ma swoje niezaprzeczalne zalety. Szczególnie tutaj.

RThW

Czas jest jeszcze dobry, jest chwila po ósmej.

Przy wjeździe na miejsce kolejny haracz, chyba z R50 (15 zł) od osoby.

Z parkingu do punktu widokowego idzie się jakieś 5 minut.

Do teraz nie wiem, jak określić to miejsce. Internet nie daje jednoznacznej odpowiedzi.
W skrócie, jest to niewielki, ale wartki wodospad, z malowniczymi efektami oddziaływania wody w korycie rzeki. Wygląda to dość kosmicznie i ładnie zarazem – i na tym się kończy moja inwencja, jeśli chodzi o opisywanie widoków.
Na szczęście mamy Magdę z aparatem, co oznacza piękne zdjęcia. Więc może sami spróbujcie odpowiednio nazwać to, co widzicie :)

RThW, Bourke's Luck Potholes
Bourke’s Luck Potholes

RThW, Bourke's Luck Potholes

RThW, Bourke's Luck Potholes

RThW, Bourke's Luck Potholes

RThW, Bourke's Luck Potholes

Pewnie co poniektórych zastanowiło, dlaczego kilka razy wspomniałem o tym, że jest pusto wszędzie.
Bo, jak po półgodzinie łażenia wracamy w stronę parkingu, dostaję jak na dłoni różnicę w odbiorze miejsca zwiedzanego w samotności vs. pełnego turystów: mija nas wycieczka, chyba ze czterdzieści osób. Harmidru za dużego nie robią, ale nawet niewielki szum, po całym poranku zwiedzania super miejsc w ciszy jest jak bąk puszczony w perfumerii – czar pryska momentalnie.
Od razu wyobrażam sobie, jakby wyglądał nasz odbiór i tego miejsca i God’s Window w godzinach szczytu. Brrr.

Three Rondavels i kanion rzeki Blyde

Czym prędzej mykamy do kolejnej miejscówki: kanionu rzeki Blyde i trzech górskich cycków, zwanych lokalnie Three Rondavels.
Żeby tam wjechać również trzeba rozstać się z drobnymi; na szczęście jest to tylko R20 od osoby (jakieś 6 zł).
Ale za to ludzi w chu.. Chyba ze 4 autokary widzimy z daleka, dojeżdżając, do tego mnóstwo samochodów osobowych. Aż ciężko miejsce znaleźć do zaparkowania. Cóż, jest 9., mniemam, że to i tak nie jest maksimum tego, co tu może być.
Sądząc także po ilości straganów z pamiątkami, jest to chyba najpopularniejsze miejsce z wszystkich czterech zwiedzonych przez nas dzisiaj.

Jak dochodzimy na punkt widokowy, to już wiemy dlaczego.

RThW, Three Rondavels
Three Rondavels
RThW, Kanion rzeki Blyde
Rzeka Blyde i jej słynny kanion

I, co mnie dziwi, mimo takiej ilości pojazdów na parkingu, tu nikt nam nie przeszkadza. Nikt nie wchodzi w kadr, nikt nie trąca, przeprasza lub nie, momentami nikogo koło nas nie ma. Pełna a kultura, jakże odmienna od miejsc bliżej Europy.
Nie żebym miał coś naprzeciw.

Sklepików jest dużo – przechodząc obok nich czuję się niemal jak na Bliskim Wschodzie: „mister, hir, gud prajs fo ju, diskaunt”.

Ceny dość wysokie, jak na mój gust. Sprawdzam, czy daje się targować – daje się. Hmm…
Ale co z tego, jak zastanawianie się przerosło mnie na tyle, że w końcu machnąłem ręką na zakupy? To, że potem plułem sobie w brodę, że nie zostawiłem jednak trochę kasy tam – nie mieliśmy więcej już okazji na takie zakupy.
Czasem i mnie zastanawia moja nieracjonalność.

Robi się powoli późno – jest 10.30 i wg moich kalkulacji to ostatni dzwonek, by ruszyć dalej. Zrobiliśmy dopiero jakieś 120 km, czyli przed nami jeszcze niemal 700 (to też, poniekąd, spowodowało zaniechanie zakupów – muszę się jakoś usprawiedliwić).

Mpumalanga

Planowo, następny przystanek ma być w Suazi. Zakładam, że możemy nie zdążyć tam dojechać – wszystko będzie zależało od warunków drogowych. W każdym razie na południe i tak musimy jechać teraz jechać – rozstaje są dopiero za 200 km.

Do pierwszej, większej miejscowości, Lydenburga, droga jest mniej więcej taka, do jakiej się przyzwyczailiśmy. Jesteśmy już na płaskowyżu (Wysoki Weld), więc jest płasko :), czasem jakieś pagórki, droga się robi momentami senna.

Południowoafrykańska Ukraina

A za Lydenburgiem wjeżdżamy na coś, co śmiało może stawać w szranki z zachodnią Ukrainą w kategorii „najbardziej dziurawe drogi na świecie”. Normalnie uprawiam slalom specialny. Zdarzają się nawet odcinki, gdzie nie ma momentu, że któreś z czterech kół nie jest właśnie w dziurze.
Na drodze nie obowiązują jakiekolwiek pasy ruchu: każdy jedzie swoim torem, w zależności od prześwitu jakim dysponuje, nieważne, czy lewą, czy prawą stroną drogi.
Na względnie mniej dziurawych kawałkach poprawa nawierzchni jest bardzo zdradliwa. Dziury pojawiają się znikąd i znienacka. Mnie dobija to, że w samochodzie z kierownicą po prawej stronie nie mam wyczucia kół i mimo, że kręcenie kierownicą idzie mi w miarę, tak bardzo często nie udaje mi się zmieścić wyrwy pomiędzy oponami. Skutkuje to parokrotnym dobiciem resorów do ziemi, dziewczyny ze dwa razy walą głowami o sufit, zaraz potem niemal ginę ja z ich ręki.
Niby trzeba by wolniej jechać – ale jak, jak czasu mało?

Odcinek ma może ze 20 km, całość przejazdu trwa dobre 40 minut.
W każdym razie wszyscy z ulgą witamy nagłą zmianę nawierzchni na równą ;)

Wraz z nią, zmieniają się też trochę widoki. Bardzo podobne do domyślnej tapety z Windows XP.

Dziewczyny zasypiają, ja łapię swój klimat błądzenia myślami, więc jedzie się już miło.

RThW
Widoki na południowoafrykańskiej R36

RThW

Suazi

Przy eNtokozweni, czyli miejscowości, gdzie droga do Johannesburga i Suazi rozdzielały się, jesteśmy ok. 13.
Zaczynam kalkulować: do granicy mamy jakieś 120 km, do Mbabane jakieś 150 km. Z Mbabane na lotnisko mamy jakieś 340 km, z granicy ok. 310. Czyli do granicy mamy ok. 1,5h, z powrotem jakieś 3-3,5, razem 5h, a mamy 6h czasu. Jest godzina luzu.
Jedziemy zatem na południowy wschód, do Suazi.

Zapomniałem, a w zasadzie nie wiedziałem o jednym – cały czas jesteśmy w górach. Tu teren jest pofałdowany. A dla najtańszego samochodu z wypożyczalni, o mocy może 40 KM, obładowanego 3 osobami z bagażami, każda górka równa się konieczności redukcji do trzeciego biegu, czasem do drugiego nawet.
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że w RPA, na głównych drogach (nie musi być autostrada) jeździ się legalnie do 120 km/h.
Dało to tyle, że jazda jest iście szalona momentami. Bo pod górę to silnik naprawdę piłuję ile wlezie, a po równym i z górki to nie zwalniam poniżej 120 km/h (niemniej, pomny przygody w Krugerze starałem się tej granicy nie przekraczać).

Suazyjska granica

Druga rzecz, o której nie pomyślałem, to sama granica i jej przekroczenie. Nie wpadłem na to, że przejście zajmuje czas, że mogą być kolejki, że może być problem z biurokracją.
Uświadomiłem sobie ten fakt dopiero, gdy do tej granicę dojechaliśmy i ktoś nam kazał iść do kontroli paszportowej.
Jak dotąd czas mieliśmy planowy, czyli dojechanie tutaj zajęło nam półtorej godziny.

Sama granica to 4 kolejki, po dwie na kraj. Najpierw w RPA wbijają nam pieczątki na do widzenia, potem kontrola celna, potem jedziemy samochodem pod drugą granicę, znów oddajemy paszporciki, płacimy opłatę wjazdową (bodajże R50 od głowy) i możemy jechać. Niby nie dużo, ale do Suazi wjeżdżamy o 15.
Mało czasu.
Zwiedzić, nie zwiedzimy nic, ale choć kartki możemy wysłać.

Czyli mamy niecałą godzinę na znalezienie poczty, wysłanie widokówek i powrót przez granicę.

RThW, RPA/Suazi
Komitet powitalny dla każdego wyjeżdżającego z RPA samochodu
RThW, RPA/Suazi
Kolejne wejście do okienek, już Suazi
RThW, Suazi
Help us to help you!
RThW, Suazi
Welcome to Swaziland!

Pocztówki?

Pytamy celnika na granicy, gdzie można te pocztówki kupić. Patrzy na nas wielkimi oczami, mówi, że zielonego pojęcia nie ma.
Od granicy do stolicy prowadzi ładna autostrada. Wrzucam w nawigację jakąś najbliższą pocztę – jest parę km od nas, w zasadzie przy pierwszym zjeździe.
Tam pytamy ludzi na poboczu, pokazują, że to paręset metrów dalej.
Zatrzymujemy się przy jakimś baraku. To jest poczta, ale mają co najwyżej znaczki. Najbliższe miejsce z widokówkami to dopiero jakiś mall w Mbabane.
Kupuję znaczki, co by potem nie szukać, wbijam w nawigację rzeczone centrum i gonimy.

RThW, Suazi

RThW, Suazi
Tam jest poczta!
RThW, Suazi
.. powiedzmy, że była. Z samymi znaczkami. Na pytanie o pocztówki dostałem wielkie oczy w odpowiedzi..caption]

Do stolicy mamy jakieś 15 km. Jest autostrada, ale cały czas góra-dół, więc niemal robię dziurę w podłodze dociskając pedał gazu do dechy.

[caption id="" align="aligncenter" width="1000"]RThW, Suazi Suazi

RThW, Suazi

RThW, Suazi

RThW, Suazi
Rogatki Mbabane

Lokalna uczynność

Po 10 minutach jesteśmy niemal na miejscu, ale zupełnie nie widać wjazdu do centrum handlowego. Ruch spory, dużo świateł, trudno cokolwiek ogarnąć. Przez okno próbuję zapytać przechodniów jak wjechać, ale jestem świadkiem zadziwiającej mnie sytuacji: zagadnięta kobita na moje pytanie zwyczajnie odwraca głowę na drugą stronę. Wygląda to tak, jakby specjalnie nie chciała mi odpowiedzieć. Za nią idzie kolejna osoba i jak tylko widzi, że zamierzam zwrócić się też do niej, tak samo odwraca głowę.
Zastanawia mnie to bardzo – czy to efekt białej gęby i samochodu na blachach z RPA?

RThW, Mabane
Odejdź, biały człowieku!

Nic to, trudno. Decyduję, ze nie będzie kartek. Harmider dookoła spory, zanim byśmy znaleźli miejsce parkingowe, a potem kartki, to minęłoby w cholerę czasu. Jest 15.30, za 3,5h musimy być na lotnisku.
Trudno, wracamy.
Z Suazi przywozimy pięć znaczków. Nakleimy je na innych kartkach, np. z Kambodży :)

RThW, Mabane
Mbabane

RThW, Mabane

RThW, Mabane

Gonitwa

Nastawiam nawigację na Johannesburg. Pokazuje mi 375 km i dojazd na 20.
Chyba ją popierdzieliło.

Dojeżdżamy do granicy, a tam… kolejka.
No szlag.
Stajemy potulnie i czekamu. Przy okazji zostaje z nami przeprowadzona ankieta przez pana reprezentującego jakiś urząd związany z turystyką Suazi (ciekawe, dlaczego spośród chyba 15 osób w kolejce wybrał nas?:).

Kolejka idzie szybko. Po wbiciu pieczątek porywamy paszporty i niemal gonimy na stronę południowoafrykańską, żeby wyprzedzić tych, co stali przed nami.
Udaje się, przekraczamy granicę w chyba mniej niż 10 minut.

Jest 16. Na navi mam 350 km i dalej dojazd na 20. Włączam mapy Googla, tam pokazuje mi 320 km, ale przyjazd na 19.15. No, już lepiej.
Kminię: wylot mamy o 20:15, nadać bagaż możemy najpóźniej o 19:35. Wcześniej trzeba oddać samochód i dojść stamtąd pod counter desk.
Ustalamy, że jak dojedziemy, to dziewczyny biorą walizki i idą nas odprawić, ja w tym czasie załatwiam formalności wypożyczeniowe.

Dobrze, że droga nie jest zatłoczona. W zasadzie mogę cały czas jechać z maksymalną możliwą prędkością (o ile teren pozwala na to), z rzadka kogoś wyprzedzam. Po przejechaniu jakichś 30 km na drodze robi się niemal pusto.

RThW, RPA
Zdaje się, że auto-stop teżw RPA istnieje

RThW, RPA

Potem przeżywamy niemal oberwanie chmury z niesamowitą ilością piorunów i błyskawic. Momentami mam stracha, bo jesteśmy na wysokości ponad 1600 m n.p.m., a te walą całkiem niedaleko od nas.
W międzyczasie pierwsza nawigacja dochodzi do siebie, przekalkulowuje trasę i nagle wychodzi jej to samo, co i mapom Googla. Czyli będziemy chwilę po 19. na lotnisku.
Uspokaja mnie to mocno. Choć jechałem z nastawieniem, że nie ma opcji, żebyśmy nie zdążyli, to jednak z tyłu głowi latało sobie pytanie „a co będziemy robić jak nie zdążymy?”.

Jest już lepiej jak wyskakujemy na autostradę. Tam mogę bez przeszkód trzymać stałe, maksymalne tempo, daje to tyle luzu, że nawet jak mijamy zjazd na lotnisko, to mamy parę minut, żeby to nadrobić.

RThW, RPA
Krajobraz po burzy

RThW, RPA

JNB

Na miejsce dojeżdżamy na 19. Dziewczyny lecą do odprawy, ja jadę z pracownikiem wypożyczalni zatankować samochód do pełna i potem do biura na biurokrację.
W biurze kolejna kolejka. Niedobrze, bo to wypożyczalnia i obsługa jednej osoby to co najmniej kilkanaście minut.
Na szczęście jest kierownik oddziału, ten sam, z którym dyskutowałem kwestie płatności kartą/gotówką trzy dni wcześniej. Pamięta mnie i bierze mnie od razu do siebie.
W sumie, zamiast bodajże R870, które miałem do zapłacenia wg vouchera zostawiam im R1000 w gotówce, na ewentualne koszty automatycznego myta, które jest pobierane na obwodnicy Johannesburga(*). Niech mają.
W 15 minut załatwiamy temat.

Zbliża się 19.30. Lecę do dziewczyn.
Pisały przed chwilą, że wydrukowały karty pokładowe w terminalu, są pod odprawami i że wszystkie samoloty do Kapsztadu są ponoć opóźnione. Nie śpieszę się zatem.

Przychodzę na miejsce i widzę, że ciągle mają dużą walizkę. Pytam czemu jeszcze nie jest nadana, na co siostra odpowiada, że przecież samoloty są opóźnione.
Coś mi nie gra i idę zapytać, nie zważając na „ale po co?”.
I całe szczęście, że to robię. Bo pan przy odprawie mówi, że owszem, ze dwa samoloty są opóźnione, ale nasz wcale nie jest i właśnie zamykają stanowisko do zdawania bagażu. Więc jak chcemy lecieć, to mamy 30 sekund na dostarczenie walizki.
Szkurrr… zdążamy. Ale było blisko. To są tanie linie, tu się nie pierniczą.

Walizka nadana, idziemy jeszcze na szybkiego papierosa i do kontroli.
Tam niestety tracę swój ulubiony metalowy nóż do masła, który przypadkiem nie znalazł się w dużej walizce. Próbuję jeszcze jakieś 5 minut przekonywać panią od sprawdzania bagażu podręcznego, bo wyczuwam sporo wahania, ale ostatecznie nie daje się przekonać.
Co mnie jeszcze zaskakuje, to fakt, że nikt się nie czepia butelek z wodą, nikt nie każe ich wyrzucać.

Samolot jest dość pusty. Myślałem, że będę spał, ale nic z tego. Oglądamy zdjęcia z Krugera i czas szybko mija.

RThW, Johannesburg
Nocny Johannesburg z lotu ptaka

Cape Town

W Kapsztadzie lądujemy po 22.

RThW, Kapsztad
Faktycznie, nasz samolot wylądował jako jedyny przed czasem
RThW, Kapsztad
Level 2

Pierwsze kroki kierujemy do wypożyczalni, gdzie mamy zarezerwowany samochód. Ide sam, dziewczyny czekają przed wejściem, na ławeczce.
Pomny przeżyć w johannesburskiej samochodziarni, od razu poruszam temat płatności, że chcę zapłacić albo inną kartą, albo gotówką. Okazuje się, że tu nawet gotówką nie można. Wszystko muszę zapłacić polską kartą(**). Kobieta mnie obsługująca staje się nieprzyjemna, nie chce w ogóle dyskutować. Dla mnie to jak iskra w stogu, moja irytacja rośnie wykładniczo i staję się jeszcze bardziej niemiły. Zaczynają się kogucie zawody, czyli whose cock is bigger. Niestety, mam dużo gorszą pozycję, bo laska może odmówić mi wydania samochodu i oprócz tego, że nie będziemy mieli jak się przemieścić na miejsce noclegu, to jeszcze stracę kasę, którą już zapłaciłem za ubezpieczenie wkładu własnego.
Wychodzę stamtąd po niemal godzinie, na szczęście z kluczykami. Nie omieszkuję jeszcze w dosadnych słowach przekazać na koniec biurwie co myślę o niej i jej żenującym zachowaniu.
Niestety, przy okazji dostaje się jeszcze siostrze, która wita mnie miną „dłużej się nie dało??”. Podminowany, prewencyjnie wyprowadzam krótkie, acz dosadne polecenie nieodzywania się i… mamy już atmosferę całkowicie spierniczoną.

Do Levisa, naszego dzisiejszego gospodarza trafiamy chwilę po północy. Mieszka w północnej części miasta, w willowej okolicy, więc trzeba jechać jakieś 25 km z lotniska.
Na szczęście jeszcze nie śpi. Czeka na nas wraz z przygotowanymi dwoma pokojami – znów mamy miejscówkę lepszą niż w hotelu!

Nie ma za dużo czasu na integrację – raz, że jesteśmy zmęczeni po trasie, dwa, że jest późno, a Levis musi rano wstać, bo ma jakieś sprawy do załatwienia.
I po raz kolejny nie ma problemu z zostawieniem nas w domu, gdy nikogo w nim nie będzie. Świetnie, bo możemy się wyspać, ale kurde! sam w życiu nie zachowałbym się tak wobec kogoś, kogo widzę przez 10 minut, na dodatek w moim własnym i prywatnym miejscu. Bałbym się.

Prysznic i spać!

Dobranoc.

Ciąg dalszy opowieści o podróży dookoła połowy świata znajdziecie tutaj (klik)! W nim zwiedzamy Kapsztad, półwysep Przylądkowy i jego słynne przylądki (Cape Point i przylądek Dobrej nadziei), do tego przybijamy piątki z pingwinami w Boulders Beach i próbujemy wyjść na Górę Stołową. A na koniec lecimy do Durbanu!

RThW, Kapsztad

*Miesiąc po powrocie z wycieczki dostałem, na mój polski numer, telefon z Johannesburga. Miła pani zadzwoniła do mnie i poprosiła mnie o numer konta bankowego, bo chciała mi przelać to, co nadpłaciłem w tym tysiącu. Wyszło im tego jakieś R28, czyli ok. 9 zł. Zapytałem jej, czy ma świadomość, że koszty przelewu będą większe niż ta kwota – odpowiedziała, że taka jest polityka firmy. Powiedziałem jej, żeby sobie w takim razie na waciki tę kasę wzięła i pomyślałem sobie coś nt. polityki firmy i braku mózgu u niektórych ludzi…

**Potem okazało się, że to nie jedyna „niespodzianka”, która mnie czekała. Otóż, wypożyczalnia nie postępowała tak jak zwykle wypożyczalnie postępują, czyli płaci się za wynajem samochodu, a na depozyt jest zakładana blokada na karcie. Tutaj najpierw skasowali mi z karty całą kwotę wraz z depozytem (ponad R13000, czyli jakieś 4000 zł), a potem, po paru dniach od zwrócenia samochodu, zwrócili pieniądze. Co to oznaczało? Że nie dość, że przez parę dni trzymali fizycznie sporą kasę, która im się nie należała, to jeszcze zostałem dwa razy podwójnie przewalutowany na CAŁĄ kwotę. Czyli najpierw z PLN->€->ZAR, a potem ZAR->€->PLN. Efekt? Jak miałem zapłacić ok. 200 zł za wynajem, tak realnie wyniosło mnie to niemal 400 zł. Dwa razy więcej, bo banki przecież swoje muszą zarobić na spreadzie.
To nie jest bezmózgowie, jak w akapicie wyżej. To jest czyste skurwysyństwo.
Także zastanówcie się bardzo przed wynajmem samochodu w RPA, a przynajmniej dobrze to policzcie.
W Johannesburgu wynajmowałem samochód w BUDGET, w Kapsztadzie w FIRST.

Aha! Zdjęcia dostarczyli wszyscy obecni na wycieczce, czyli NOSFOTOS mej najukochańszej i ma rodzona siostra (link do jej Instagrama).

2 komentarze