RThW. Round The half World

RThW

Wiecie, za jaką kwotę można przelecieć 30.000 km?
.
.
.
Za dokładnie 317€!

Takim stwierdzeniem chwaliłem się wszem wobec w marcu 2016, bo udało mi się znaleźć niesamowitą okazję, której zasięg urywał mi dupę przy samej szyi: 317€ kosztowały bilety lotnicze na trasie Rzym – Addis Abeba – Johannesburg, Durban – Dubaj – Bangkok, Bangkok – Addis Abeba – Rzym. Ot, jakiś błąd na stronach expedia.de, ktoś życzliwy wrzucił to na jednej ze stron o tanim podróżowaniu, z adnotacją, że chyba trzeba się spieszyć, żeby kupić. Ładna oferta, więc kupiłem od razu biletów… 5.
Nie od razu, tak naprawdę. Dopiero po jakichś 6 godzinach ;)

Najpierw rzuciłem temat paru znajomym.

Z racji tego, że nas będzie dwoje (czyli prócz mnie, miejsce ma stały towarzysz mych podróży, ma Magdalena), zależało mi na dość kumatej drugiej parze lub dwóch ogarniętych kobietach. Zgłosiła się Melka, z którą byliśmy w Libanie i która bardzo fajnie sprawdziła się jako kompan, wraz ze swoim chłopakiem, Jankiem. I na koniec, do całego składu dokoptowałem swoją siostrę, która od dłuższego czasu cisnęła mnie, bym ją zabrał na jakąś wycieczkę.
To zabrałem. A na kolejną to chyba mamę wezmę, bo ona jako jedyna z najbliższej rodziny zostanie bez przyjemności podróżowania ze mną ;).

Patrząc na to wszystko stwierdziłem, że jeśli podróż może być życia, to chyba tak będzie w tym przypadku. Zabawne jest to, że niemal każdy mój kolejny wyjazd jest bardziej „podróżą życia” od poprzedniego.

Minusem jest to, że długa ta wycieczka nie będzie. Raptem całe dwa tygodnie, co patrząc na dystans, który przebędziemy daje niezłą gonitwę.
Trudno, kolejny kompromis między prozą, a poezją życia. Na urlop, niestety, trzeba zapracować.

Ruszamy 19. stycznia, wracamy 2. lutego.

Wstępny plan wykrystalizował się w oparciu o czas wolny pomiędzy kolejnymi lotami, czyli: w RPA spędzimy 6 pełnych dób (7 dni), w Dubaju całe 6h (wystarczy, żeby wyskoczyć na miasto i się nie zanudzić), 4 dni w Tajlandii i 18h w Addis Abeba.

Kolejne pytanie – co, gdzie robić?

I tak: w RPA niemal oczywistością było safari w Parku Krugera, bo blisko i jest znaną atrakcją. Daje to jakieś 2-3 dni zajęte, reszta czasu jest do zagospodarowania.
Dubaj, czyli nasze 6h, to maksymalnie jedna atrakcja. Od razu przychodzi na myśl Burj Khalifa.
Cztery dni na Tajlandię to niewiele. Melka z Jankiem mieli w planie odwiedzenie tego kraju jakoś dwa miesiące po zabukowaniu naszych biletów. Mnie udało mi się pobyć parę dni w 2013, natomiast bardzo wtedy chciałem skoczyć do Kambodży i zobaczyć Angkor Wat – niestety, brakło mi na to jednej doby i byłem tym faktem mocno niepocieszony. Dlatego niemal z automatu pomyślałem, że nadarza się świetna okazja, by to nadrobić – 3 dni wystarczą na podróż tam i z powrotem z Bangkoku i zostaje nam jeden dzień na pooglądanie tajskiej stolicy – niemal idealnie.
Na koniec Addis Abeba, gdzie wizytę potraktowałem symbolicznie, jako zwykłe zaliczenie kraju. Prawdziwa Etiopia jest poza stolicą i może kiedy indziej przyjdzie na nią czas.

I w takim stanie zostawiłem temat. W międzyczasie ruszyliśmy motocyklem po Europie, gdzie miałem zdecydowanie sporo pracy z organizacją wyjazdu.

A potem Melka oświadczyła, że nie jadą z Jankiem.
Powód? Bo pomyśleli, że niezobowiązująco popracują sobie nad potomstwem i… udało im się za pierwszym razem. Co za tym idzie, na okres naszej podróży będą już pod koniec drugiego trymestru. A, że do Afryki jedziemy w ichnie lato, że w Parku Krugera jest zagrożenie malarią, to wolą nie ryzykować.
Z jednej strony szkoda, że ominie ich taka wycieczka, z drugiej strony rozumiem obawy.

Czyli jedziemy we troje.

W międzyczasie obserwowałem ceny biletów do Rzymu, bo jakoś się musieliśmy tam dostać. A te nie powalały – za bilet w dwie strony z bagażem rejestrowanym ciężko było znaleźć coś poniżej 500 zł/os. Więc czekałem. W końcu, kiedy miałem poczucie, że nie można już dłużej zwlekać, przyszła jakaś promocja Wizzaira, gdzie z jednym bagażem rejestrowanym (stwierdziliśmy, że na dwa tygodnie to bez problemu damy radę), za dwie osoby, zapłaciliśmy ~600 zł w dwie strony. Przełknęliśmy to jakoś, niestety, kosztowało mnie to dodatkowy dzień urlopu i będziemy musieli długo siedzieć na Fiumicino w oczekiwaniu na przesiadki. Coś za coś.

Całą resztę planowania wycieczki odsuwałem od siebie ile mogłem.
W końcu przyszło Boże Narodzenie i w końcu dotarło do mnie, że to naprawdę już ostatni dzwonek na załatwianie czegokolwiek, zostało mniej niż miesiąc czasu.
Przysiadłem fałdów ze świadomością mnóstwa pracy i… bardzo się zdziwiłem, bo w zasadzie w dwa dni ogarnąłem wszystko, łącznie z budżetem. Udało mi się też, z czego się bardzo cieszę, załatwić co najmniej 4 noclegi poprzez CouchSurf, co da nam dobre kilkaset zł oszczędności. Duże zdziwienie, zważywszy na totalne niepowodzenie, jak szukałem noclegu przez CS dwa miesiące wcześniej, przed wylotem do Malty.

Plan nasz przedstawia się bardzo interesująco!

Jak wymyśliłem i poplanowałem sobie co będziemy robić, to aż mi się gęba uśmiechnęła!
W skrócie:
19. stycznia, około południa lecimy do Rzymu. Potem, przed północą, mamy kolejny samolot, do Addis Abeba. Tam czekamy z 1,5h godziny i lecimy do Johannesburga, w którym meldujemy się ok. 13 lokalnego czasu. Od razu bierzemy samochód i jedziemy w stronę Parku Krugera, w pobliżu którego nocujemy.
Kolejne dwa dni jeździmy po parku, oglądamy, fotografujemy i kręcimy słoniki, lwiątka, żyrafki, nosorożce, antylopki, Pumby, Simby i inne guźce. Do bólu lub codziennie do zmroku.
Po dwóch dniach, jak już będziemy mieli dość dziczyzny, jedziemy oglądać widoki w Góry Smocze i na godzinkę do Swazilandu. Tego samego dnia, przed zmierzchem planujemy być z powrotem na lotnisku w Johannesburgu, żeby wsiąść w samolot i polecieć do Kapsztadu.
W Kapsztadzie, w dwa dni chcemy sobie porobić fotki z pingwinami, zobaczyć Przylądek Dobrej Nadziei ze szczytu Góry Stołowej i pomoczyć nogi w zimnym Atlantyku na tymże przylądku.
Potem, 25. stycznia polecimy do Durbanu, gdzie chcemy szarpnąć się na atrakcję podróży i popływać z rekinami.
Jeśli wyjdziemy z tego bez szwanku, to tego samego dnia wieczorem polecimy do Dubaju, żeby następnego dnia rano spróbować wjechać na górę najwyższego hotelu świata, czyli Burj Khalifa. Spróbować dlatego, że taka przyjemność to min. 150 zł od osoby i nie wiemy, czy jest to warte takich pieniędzy.
Chwilę przed południem wsiądziemy w kolejny samolot i parę godzin później wylądujemy w Bangkoku.
Nie zabawimy tam za długo, gdyż następnego dnia rano pociągiem lub autobusem (nie zdecydowaliśmy jeszcze czym) pojedziemy męczyć się z pogranicznikami na przejściu z Kambodżą w Poi Pet, by wieczorem zamelinować się w jakimś bardziej obfitym w luksusy (siostra sponsoruje) hotelu w Siem Reap.
Rano pewnie wynajmiemy jakiegoś pana rikszarza (tuktukarza) i będziemy cały dzień się pałętać po Angkor Wat. Wieczorem relaks, żeby rano móc wstać i wmieszać się w tabun turystów, którzy będą chcieli uwiecznić wschód słońca w Angkor, zupełnie, jak my. Choć podejrzewam, że nasz jet lag spowoduje, że będzie nam się chciało spać dopiero po tym wschodzie słońca.
Co się może, w sumie, dobrze złożyć, bo wtedy planujemy być w busie który zawiezie nas z powrotem do granicy i do Bangkoku.
Cały kolejny dzień będziemy zwiedzać Bangkok. Udało się wynająć tani hotel jakieś półtora km od Pałacu Królewskiego, co też da święty spokój jeśli chodzi o dostępność, jak nam się zachce zrelaksować w ciągu dnia.
W nocy pojedziemy na lotnisko, na samolot i po 8h, rano, zameldujemy się w Addis Abeba. Tam – z pomocą lokalesa, mam nadzieję – mamy zamiar poczuć jeszcze trochę afrykańskiego klimatu i może posmakować jakiejś kuchni. Się zobaczy.

I na tym zakończymy wojaże,

bo tego samego dnia w nocy polecimy do Rzymu, w którym czeka nas bodajże 10-godzinny postój. Żeby się nie nudzić, pewnie wyskoczymy na jakąś pizzę na miasto albo po Jezuska spod Watykanu, a popołudniem odlecimy do domu, do stęsknionych sierściuchów naszych.

W sumie odwiedzimy 7 krajów i zrobimy ponad 38 tysięcy km. Będzie to zdecydowanie najdłuższa wycieczka zrobiona przeze mnie za jednym zamachem. Przebije nawet Transsiba.

Pełny budżet ze wszystkimi przelotami i atrakcjami nie powinien przekroczyć 5,5k PLN na osobę. W razie czego, zorganizujemy szybką zbiórkę crowdfundingową na chleb w podróży :)

Trzymajcie kciuki, żeby bagaże nam się nie gubiły, samochody nie psuły, a komary gryzły tylko te bez malarii.

Tutaj (klik!) znajdziecie odcinek pierwszy relacji, czyli opowieść o tym, jak przez Rzym, Addis Abeba i Johannesburg, trzema samolotami i samochodem dotarliśmy w pobliże parku Krugera, gdzie rozpoczęliśmy nasze południowoafrykańskie safari!

3 komentarze