Najmniejsze Kraje Europy. Dzień 11-13. Aubord – Carcassone – Esperaza/Fa – Andora – Pireneje – Costa Brava – Perpignan – Marsylia

NKE. Andora

Jest to kolejny odcinek relacji pt. Najmniejsze Kraje Europy. Ci, którzy nie czytali poprzednich, mogą znaleźć je tutaj!

Rano wstaję delikatnie później niż planowałem, bo o 8.30.
Seba nie ma, bo już od 5. rano pracował w rozjazdach. Jest Kate i są dzieci.
Zastanawiam się, czy mam ciśnienie na szybki wyjazd, bo km do zrobienia dzisiaj jest raptem z 250 i, w zasadzie, poza Carcassone, nic więcej do zwiedzania.
Na spokojnie wciągam śniadanie, dzieciaki zaczynają się przełamywać i coś mówić do mnie, Kate robi swoje rzeczy – stwierdzam, że nie będę się spieszył i sobie dychnę chwilę/ Oficjalnie poczekam na Seba, żeby się pożegnać. Ten ma wrócić koło południa.
Żeby nie tracić czasu rozłożyłem bambetle do pisania i zacząłem tworzyć relację z minionych dni, co by nie musieć wszystkiego pamiętać. Jak mi się znudziło pisanie zacząłem się pakować i na 12. jestem gotowy do wyjazdu, jak tylko gospodarz pojawia się na horyzoncie.
Dostaję jeszcze zaproszenie na obiad, ale w mym odczuciu to za dużo dobroci z ich strony. Grzecznie dziękuję, kulbaczę mego stalowego karosza i macham im na pożegnanie.

Pierwsze odczucie, jak tylko wbijam się w ciuchy moto i ruszam, to „ja prdle, jak gorąco”. Pot w rowku pojawia się niemal natychmiast, tak samo jak przemożna chęć wyjechania na jakąś trasę, gdzie można odkręcić gaz, żeby przewiało wszystko.
Wyjeżdżam szybko i.. mało mi łba nie urywa.
Jak jechałem spod Mt Ventoux, to wiało. Ale tu, to po prostu napierd… Skąd te wiatry? Niby teren równy, ale nie ma aż tak otwartych przestrzeni. Skąd takie ruchy powietrza? Do morza ciągnie?
I z takimi oto pytaniami w głowie jadę niemal do samego wybrzeża.

W ogóle, to wybrałem sobie dzisiejszą trasę tak, żeby jechać jak najbliżej brzegu morza. Miałem nadzieję na ładne widoki (takie, jak miałem kiedyś jadąc ze Stambułu na zachód wzdłuż północnego wybrzeża Morza Marmara).
Jak głupi był to pomysł przekonuję się całkiem szybko.
Jadąc, cały czas gimnastykuję szyję i patrzę dookoła za wodą. Nie ma.
Dojeżdżam, wg GPSa, niemal do morza – dalej nic, dookoła same chaszcze.
Gorąco potwornie. Wiatr nie chłodzi nic.
Widokowe (czyt. niestandardowe) trasy powodują wielki ból głowy nawigacji, która usilnie prowadzi mnie głównymi drogami. To powoduje mój gęsty i częsty wkurw, częste przystanki w celu skorygowania trasy, częste przystanki powodują zwiększanie się ilości potu w rowku, ogólnie klnę i pomstuję na wszystko dookoła czym świat stoi.
Morze w końcu się pojawia z raz czy dwa, ale w ogóle to nie przypomina tego, na co się nastawiałem. Czasem są palmy i plażowy nastrój, ale to naprawdę mignięcia trwające parę chwil. A pojawiają się niestety miasta i korki. Gorącz staje się nie do wytrzymania, każde zatrzymanie się na światłach, to męka.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy
To po prawej to nie morze, to takie popłuczyny morza. Prawdziwe powinno być po lewej.
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy
Parę razy pokazały się palmy, co było odmiennie miłym widokiem.
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy
… a morze pokazało się raptem parę razy na kilkadziesiąt km jazdy wzdłuż wybrzeża.
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy
Moje ulubione połączenie: żar z nieba i zakorkowana ulica, z brakiem możliwości minięcia zatoru.

Ten mój „niewielki” dystans na dzisiaj robi się coraz dłuższy, bo podróżuję ze średnią nie większą niż 50 km/h

Mijam w końcu Béziers. Zatrzymuję się na poboczu. Jest godzina 16., termometr uliczny pokazuje 43 stopnie. Wszystkie Snickersy mi się w kufrze potopiły.
Daję sobie pół godziny na odetchnięcie, bo czuję, że dostałem nieźle w tyłek, jestem na granicy przegrzania.
Dobrze, że choć woda z cytryną jest, orzeźwia, mimo, że ciepła. No i to, że mam już prostą drogę do Carcassone, bez miast, korków i wybrzeża.

Dawno temu, na początku obecnego wieku, pojechałem w trasę koncertową z dość znanym wtedy zespołem grającym ekstremalną muzykę, przez Europę, aż do Portugalii. I pamiętam, że pałker z tegoż zespołu cały czas wspominał o Carcassone, koniecznie chciał, byśmy o to miejsce zahaczyć. Wtedy, dzięki wrednemu panu kierowcy nie udało się to (co, z resztą, było jedną z wielu uczynności jakie nam serwował, a które to spowodowały, że dla niego ten wyjazd pod koniec stał się koszmarem – potem to my mu umilaliśmy czas odpowiednio), ale tak mi ta nazwa w głowie została, że oczywistym dla mnie było poprowadzenie trasy tak, żeby zrobić to teraz.

Do celu dojeżdżam po 18.

Zamek, czyli to, z czego miasto jest znane i co jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO, umiejscowiony jest w południowo-wschodniej części miasta. Jako, że zajeżdżam od wschodu, widzę go dopiero jak niemal jestem przy nim.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy
Zamek Carcassone
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy.
i genialny parking przy wejściu. Miejsc dla samochodów było jak na lekarstwo.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy

Z przodu nie robi wielkiego wrażenia, ale wystarczy, że przechodzę przez bramę, żeby mi szczęka opadła. Budowla jest potężna.

Ludzi od groma. Ale wszystko jest tak doskonale zachowane, że puszczając wodze wyobraźni można się poczuć jak w prawdziwym, średniowiecznym grodzie. Brakuje tylko stukotu końskich kopyt o bruk.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Carcassone
Na serio – wyobraźcie sobie, że ci ludzie są ubrani średniowiecznie i w sekundę przenosicie się o milenium wstecz.

Łażenia w szybkim tempie jest na co najmniej godzinę, ale da się tam i pół dnia spędzić. A okazji do zdjęć tyle, że chodzę cały czas z odblokowanym aparatem w telefonie w ręku. Co rusz, to lepsze ujęcie.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Carcassone

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Carcassone

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Carcassone

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Carcassone

Na koniec, na pałę wchodzę do środka, do bazyliki Saint-Nazaire i trafiam na koncert: pani śpiewa smutnym głosem, a pan przygrywa jej na gitarze i na czymś dziwnym i niezidentyfikowanym dla mnie. Dupę mi to urywa na całego; ich muzyka w połączeniu z akustyką kościoła robi niesamowite wrażenie. Żałuję, że nie mogę posiedzieć dłużej.

Na koniec jadę jeszcze zobaczyć samo miasto – widoki z dołu to wisienka na torcie.
Zdecydowanie polecam.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Carcassone

Wyjeżdżam z Carcassone. Nadal gorąco, mimo późnej pory.
Mam jakieś 50 km do miejsca noclegowego, dzisiaj śpię w miejscowości o nazwie Esperaza.
Z racji tego, że jadę w stronę Pirenejów, spodziewam się krętej i niesprzyjającej prędkości drogi.
A tu wyjeżdżam niemal na autostradę. Droga szeroka, płaska, zakrętów niewiele, w mniej niż 40 minut jestem na miejscu.

Sama Esperaza to mała miejscowość, ale z klimatem. Ładny, lokalny ryneczek, koło dworca.
Spotykam się z panią, u której mam nocować. Pani na dzień dobry mówi, że ma specyficzne warunki i nie każdemu się mogą podobać. Ale w opisie na CS miała dużo pozytywnych komentarzy, mi tam jakoś komfortu dużo nie trzeba, więc może damy radę.
Tacham swoje kufry na 1 piętro kamienicy, wchodzę do środka i… oczom nie wierzę.

Takiego barłogu, to w życiu nie widziałem. To wyglądało gorzej, niż melina Zdzisia Dyrmana z „Misia”, gdzie Stach Paluch gził się z jego żoną, Zofią.
„Mój” pokój, bardzo duży, na wyposażeniu miał stertę rupieci i materac ze śmietnika z naciągniętą na niego szmatą o kolorze smogu. Pierwsze, co przez myśl mi przeszło, że śpiwora na to nie położę. Ale najgorsze było w „łazience” – warstwa brudu, osyfiony prysznic, warstwa brązowego nalotu w muszli, w niej kwitnąca woda, kurwa, jak dużo widziałem w życiu i mam odporny żołądek, tak mi się zebrało na wymioty.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Esperaza
„Pokój” właścicielki. Zdjęcie robione cichcem.

Przykucnąłem i zaczynam gorączkowo myśleć, co robić. Zbliża się godzina 21. i za dużego pola manewru nie ma.
Szczęściem w nieszczęściu mój przenośny Internet działa, a zapobiegawczo akurat na ten dzień zabukowałem redundantny nocleg, co najlepsze, jedyne 3 km dalej. I ciąg dalszy szczęścia, kobita z drugiego noclegu jest online i po krótkiej rozmowie i przesłaniu paru zdjęć pokazujących aktualny stan rzeczy godzi się mnie przyjąć pod swój dach.

Dziękuję grzecznie właścicielce barłogu, dyplomatycznie tłumacząc, że jestem zmęczony i potrzebuję „nieco więcej” komfortu jednak i czym prędzej wybywam stamtąd.

15 minut później jestem w miejscowości o miłej nazwie Fa (jak mydełko).
Co śmieszne, warunki w drugiej miejscówce też nie są jakieś wybitne. Natomiast nie ma już ohydztwa, tutaj ktoś dba o lokum.
Wita mnie pani, koło pięćdziesiątki, mówiąca z silnym brytyjskim akcentem i tym od początku wzbudza mą ciekawość – w końcu jestem w zapadłej dziurze na południowym wschodzie Francji.
Szybko zaczynamy rozmowę – okazuje się, że Emanwela jest z Malty, długo mieszkała w UK, ma trzech, niemal dorosłych synów i od 30 lat jeździ motocyklem! Mieszka tu z wyboru, a poza tym ma bogatą i dość anarchistyczną przeszłość – krótka, zapoznawcza herbatko-rozmowa przekształca się w niemal czterogodzinną dyskusję na dość głębokie światopoglądowo tematy. Co prawda miły obraz delikatnie burzy mi dziwne odczucie, że pani miałaby ochotę pobawić się w MILFa, ale nie dziwię się – podejrzewam, że dawno nie spotkała tak przystojnego, inteligentnego i elokwentnego motocyklisty po prostu :)
To nie zmienia faktu, że rozmawia się wyśmienicie.

Przy okazji dostaję parę sugestii na temat jutrzejszej trasy wzdłuż Pirenejów, co akurat jest bardzo przydatne, bo jakiegoś większego pojęcia o tym co tu robić nie miałem.

O pierwszej w nocy, w końcu, idę spać. Jutro ciężki dzień.

Dzisiaj przejechałem 256 km, razem już jest 4831 km.

Mapa poniżej.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Mapa, dzień 11.
Dzień 11.

Rano zbieram się dość szybko. Raz, że dużo km przede mną, dwa, że Emanwela ma jakieś plany.
Przy okazji dopytuję jeszcze raz o przejazdy, które wspominała wczoraj: chodzi o drogę N-260 i trasę Roses – Cadaques (o tej, to akurat słyszałem już wcześniej).
Weryfikuję na mapie i widzę, że N-260 to droga zaznaczona grubiej i na czerwono, a więc jakaś główna – zastanawiam się, czy faktycznie nią jechać, czy wbijać w boczne jakieś. Opcje są, więc zostawiam to, na razie, otwarte.

Najpierw kolejny z najmniejszych krajów Europy. Do Andory mam jakieś 95 km.
Początkowo droga jest dość szeroka, zupełnie jak wczoraj, jedzie się szybko. Od czasu do czasu malutkie serpentyny, dopiero niedaleko Ax-les-Thermes robi się wężej i bardziej górsko.
Ale po Alpach to już nie robi wrażenia, ot, jakbym którąś z pętli bieszczadzkich robił.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Pireneje
Przedsionek Pirenejów

Trochę bardziej górzyście robi się już przed samą Andorą, tam wyjeżdżam na niemal 2 km nad poziomem morza.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Andora
2 km przed granicą z Andorą i 2 km n.p.m.

Jakieś półtora km przed granicą pojawia się spory kompleks wyglądający jak przejście graniczne i początkowo sądzę, że to jest faktycznie przejście. Potem okazuje się, że to tylko francuska kontrola celna, przejścia granicznego, jako tako, nie ma.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Andora
Francuska kontrola celna

Zaraz za przejściem zaczyna się tłok. Andora, z racji niebycia w UE i bycia strefą wolnocłową jest oblegana przez amatorów tańszych fajek, alkoholu, perfum i elektroniki.
Sam, zachęcony wieloma opisami mam w planie poświęcenie godzinki na ewentualne zakupy. A oprócz tego interesuje mnie benzyna, która powinna być tu tańsza.

Wjazd do państewka oznaczony jest czymś, przy czym koniecznie moje moto musi sobie zrobić zdjęcie.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Andora
…a Wy widzicie zdjęcie z moto. Granica Andory.

A potem robię wyjazd do góry i w dół, przez pół Andory, z prędkością 60 km/h. Szybciej nie potrzebuję, widoki boskie!

Góry, góry i góry. Wyjeżdżam na niemal 2,5 km nad poziom morza, żeby zjechać po chwili do 1200 metrów.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy Andora
Można przejechać również pod tą górą. Tunelem. Płatnym.
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Andora
2400 m n.p.m. Wyżej w tym kraju nie wyjechałem.

Po pół godzinie dojeżdżam do stolicy. Gorąco bardzo. Jazda po mieście, w pełnym rynsztunku, to duże obciążenie cieplne.
Tutaj się zatrzymuję, czas na komercyjną część odwiedzin, czyli szukanie fajek, może jakichś perfum i poczty.

Niestety, mam małe rozczarowanie. Papierosy są delikatnie droższe, niż w PL. Perfumy dużo droższe. A obie poczty, francuska i hiszpańska, zamknięte.
Finalnie zostaję jedynie z ramką fajek, bo i tak mi się kończą te, zabrane z domu; pocztówek z Andory nie dostanie ode mnie nikt.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Andora
Andorra zona comercial

Na szczęście benzyna jest po 1€. Przynajmniej to tankuję do pełna.

I wjeżdżam do Hiszpanii.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Hiszpania

Spodziewałem się kontroli na granicy – przejeżdżam przez punkt celny nie zatrzymywany przez nikogo.

W Hiszpanii szeroko, ładnie, ale… za ładnie. Wymyślam, że nie będę jechał głównymi trasami, tylko skręcę gdzieś w bok.
Chwila kluczenia i mam wrażenie, że jestem na totalnym zadupiu, jadę bardzo „bocznymi” drogami.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Hiszpania
Takimi „drogami” zdarzało mi się jeździć.

W sumie zdaję się na nawigację, nie wiem za bardzo gdzie jestem.
Po pół godzinie, znienacka, trafiam na bardzo malowniczą trasę. Jadę zboczem góry, wzdłuż wąwozu, z przepięknymi widokami. Potem się okazuje, że jestem właśnie drodze N-260, tej polecanej przez Emanwelę.
Po lewej stronie mam graniczne szczyty, po prawej stronie rzeczkę El Rigard.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Hiszpania. N-260
N-260

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Hiszpania. N-260

Jest nadal bardzo gorąco. Może kapkę mniej niż wczoraj, ale jadę zdecydowanie szybciej, tu nie ma miast, stąd mogę nie czuć tak bardzo temperatury.
Natomiast czuję coraz większe zmęczenie, zakręty przestają już przyjemność dawać, a stają się koniecznością pt. „oesu, znowu”. Dodatkowo, strasznie wybitnie na nerwy zaczynają mi działać kierowcy, którzy za wszelką cenę starają się jechać jak rajdowcy na prostych, a jak cipy na zakrętach. Powoduje to tyle, że ciężko mi jest ich wyprzedzić na krótkich prostych z widocznością wystarczającą na bezpieczne przeprowadzenie takiego manewru, a na zakrętach zmuszony jestem ostro redukować i mocno hamować. No i w związku z tym, parę razy, na wkurwie, wyprzedzam na zakrętach na „wimięojcaisyna” i na palce na hamulcu.

Nie szukam już więcej bocznych dróg.

W okolicach Ripoll zmieniam N-260 na N-260a. Okolice są bieszczadowe, czyli miło, ładnie, ale już nie robią większego wrażenia.
W okolichach Olot wjeżdżam na autostradę, jedną z niewielu darmowych w Hiszpanii, mijam Figueres (które, nie wiadomo dlaczego, robi na mnie strasznie przygnębiające wrażenie) i jadę w stronę Roses.

Jest późno, na Costa Brava melduję się w okolicach 18.30.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Roses
Roses

Chwila odpoczynku przy plaży, daję sobie z 15 minut na lekki relaks. Obserwuję przetasowania przyplażowe: późni plażowicze, w strojach, z ręcznikami i torbami migrują w jednym kierunku, wcześni imprezowicze w białych koszulkach, nażelowanych włosach, krótkich spódniczkach i z obowiązkową gumą do żucia, w przeciwnym.
Zastanawiam się na którą dojadę do Perpignan, gdzie śpię dzisiaj. Mam jeszcze ze 100 km przed sobą, a chce przejechać ową słynną trasę widokową Roses – Cadaques i w górę, wybrzeżem. Na wszelki wypadek informuję mojego hosta, że będę najwcześniej o 21.

Ruszam i zaraz mnie szlag trafia. Bo ci wszyscy plażowicze jadą teraz do swoich kwater. A oznacza to tyle, że po krętej, górskiej drodze ciągnie się sznurek samochodów i autobusów, prędkość przelotowa to 30 km/h, a wyprzedzać gdzie, to nie ma. To będzie potem zmora całego Lazurowego Wybrzeża, która skutecznie odbierze część radości z jazdy.
Na dodatek, dojeżdżając do Cadaques okazuję się, że tu się droga kończy i żeby jechać dalej, trzeba się wrócić.
Nie ma kiedy cieszyć się widokami, które, przy zachodzącym słońcu wyglądają naprawdę prześlicznie.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Roses
Roses z góry
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Costa Brava
Droga z Cadaques w stronę granicy z Francją
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Francja
Portbou
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Hiszpania/Francja
Stare przejście graniczne między Hiszpanią a Francją
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Francja
Cerbère
Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Lazurowe Wybrzeże
Już Lazurowe Wybrzeże

Na dodatek, jak dojeżdżam do granicy z Francją łapie mnie deszcz, to jest niemal wisienka na torcie mojej irytacji. Kierowcy, jadący jak ci w Pirenejach, deszcz, zmęczenie, walka z czasem, dzisiaj czuję, jakby się wszystko sprzysięgło przeciwko mnie.
I ze dwa razy jadę tak, że aż sam bym się opierdzielił za brak wyobraźni.

W końcu wyjeżdżam na trasę do Perpignan. Tu dwa pasy, ograniczenie do 100, więc odkręcam tyle, ile mogę.
Na miejscu jestem już po zmroku (przypominam, że we Francji, w lecie, słońce zachodzi grubo po 20.).

I kolejny dramat. Kolega Loius mieszka na 5. piętrze, na który prowadzą bardzo wąskie schody (nie da się iść na wprost z dwoma kuframi) i nie ma windy.
Wyniesienie trzech piętnastokilowych kufrów na górę w kombinezonie moto powoduję, że pływam w środku. Kumulacja.

Na szczęście wieczór jest przyjemniejszy. Na górze czeka na mnie zimne piwo i kolacja, zupełnie bezinteresownie.
Louis mieszka z dziewczyną, obydwoje są doktorantami i choć rozmowa nie klei się jakoś wybitnie, to jest sympatycznie. Mieszkanie nie jest duże, pokój i kuchnia, ale prywatność jest, bo oni mają sypialnię urządzoną na antresoli, ja śpię na dole.
Boję się jedynie swojego chrapania w nocy, bom zmęczony mocno.

Dzień kończę z wynikiem 468 km, dzisiaj przekroczyłem granicę 5000 km. W sumie jest ich już 5299.

Mapa poniżej.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Mapa, dzień 12.
Dzień 12.

Rano pobudka szybka, bo już koło 8. Dziewczyny już nie ma, bo wyszła wcześniej.
Jemy śniadanie, chwilę męczę kota właścicieli, bo młody i skory do zabawy i znoszę powoli bety na dół.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Perpignan

Na dole zonk. Przed motocyklem powieszona jest taśma, a obok kręci się dużo policji.
Pytam o co chodzi, przecież nie ma tu nigdzie zakazu. Policjant pokazuje mi jakąś tabliczkę ogłoszeniową, gdzie po francusku jest ponoć napisane, że akurat dzisiaj, od rana, taki zakaz jednak będzie obowiązywał ze względu na jakieś letnie imprezy organizowane w centrum.
Mimo, że po zniesieniu wszystkiego zamierzałem chwilę posiedzieć przy motocyklu i poogarniać sprawy (choćby przylotu Magdy, która startuje dzisiaj wieczorem i nocuje w Charleroi), nie dyskutuję, pytam, czy mogę jeszcze zostawić sprzęt, bo muszę znieść bety i w ogóle. Dostaję pozwolenie, więc na spokojnie robię kolejną rundkę pięć pięter do góry i pięć na dół.
Pakuję to wszystko i parkuję paręset metrów dalej, w nadziei, że teraz się uda załatwić co trzeba.
15 minut później ci sami policjanci rozkładają tę samą taśmę w moim nowym miejscu postoju. Chyba całe centrum taśmują.
Czas ruszać.

Dzisiaj czeka mnie tylko droga do Marsylii. Żadnych atrakcji po drodze, żadnymi bocznymi drogami, żadnym wybrzeżem, zwykła dojazdówka, jak najwyższą klasą darmowych dróg.

Od razu bardzo duży ruch, ale nic się nie korkuje. Jest bardzo gorąco, nawet jazda autostradą 130 km/h z rozchełstaną kurtką nie pomaga.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Droga do Marsylii

Coraz bardziej mnie też dupa zaczyna boleć. Teraz wystarczy 50 km od startu i już się wiercę, szukam odpowiedniej pozycji, czasem, zwykle jak przez miasta przejeżdżam, kilka kilometrów robię w pozycji stojącej. Teraz bawię się w siadanie na tylnym siedzeniu – raz, że prostuję trochę ręce i nogi, rozciągam trochę mięśnie pośladków, a dwa, że chowam głowę pod owiewkę i przez to jestem bardziej aerodynamiczny.
Ot, takie zabawy, jak się jedzie samemu i nie ma co oglądać dookoła.

Jedynego zwolnienia doświadczam w okolicach Montpellier, gdzie z hajłeja trzeba zjechać na lokalniejszą drogę na Marsylię.

Do miasta dojeżdżam popołudniem. Wjazd od strony zachodniej widokowo śliczny – nie ma to jak patrzeć na morze z wysokości. Przy okazji widać lotnisko i startujące samoloty. Jutro rano tam będę.

Standardowo, nawigacja wymięka przy sporym zagęszczeniu zjazdów, więc nie trafiam w odpowiednią drogę, co w efekcie powoduje pół godziny straty czasowej. Ale nie ma to jakichś większych konsekwencji.
Dziś śpię u Matthieu. Melduję się u niego po 17., parkuję moto na terenie pobliskiego szpitala, bo jest tam strażnik i szlaban.
Tym razem bety tacham jedynie na pierwsze piętro.

Matthieu jest doktorantem, kolejnym. Z tym, że specjalizuje się w dość interdyscyplinarnym przedmiocie jakim jest neuronauka. Na dodatek jest fanem anime, fantastyki, gra na pianinie i ukelele i jest tak samo inteligentnym, co nieogarniętym życiowo kolesiem. Przyznaje się do tego otwarcie, że w zasadzie to nie wie, co chce w życiu, chciałby wszystko, ale nie może się na nic konkretnego zdecydować. A te wszystkie rzeczy, co robi, to dlatego, że mu to sprawia przyjemność.
Hehe, znam wielu, co by sobie życie inaczej układali, jakby mogli robić sobie takie „przyjemności”.
Od razu zyskuje moją sympatię.

Zostaję od razu zaproszony na wieczorną imprezę na plaży z kolegami i koleżankami z labolatorium.
I jak na początku jestem pozytywnie do tego pomysłu nastawiony, tak po wizycie w sklepie dochodzi do mnie, że niepójście jest chyba lepszym rozwiązaniem. Trochę nicnierobienia będzie dość regenerującą odskocznią, szczególnie, że jutro muszę wcześnie wstać.
Matthieu nie ma z tym najmniejszego problemu, zostawia mi klucze do domu i sam idzie się bawić.
W końcu mam chwilę na jedzenie, porządny prysznic, przeglądnięcie nagrań i zdjęć.

Magda już w Charleroi, jutro przed 6. ma samolot do Marsylii.
Ja muszę wstać koło 7., żeby dojechać na lotnisko na 8.

Dziś 375 km, w sumie już 5674 km.

Mapa poniżej.

Podróż Życia, Najmniejsze Kraje Europy. Mapa, dzień 13.
Dzień 13.
No Comments