Najmniejsze Kraje Europy. Dzień 1 i 2. Warszawa – Kraków – Katowice – Kraków – Sachsenburg

Wstęp do niniejszej opowieści, a w nim odpowiedź na pytania „skąd, gdzie, jak i dlaczego?” znajdziecie tutaj (klik)!

Przygotowania

Długo trwały przygotowania do tej wyprawy. Oj długo. Układanek, puzzli było co niemiara – trzeba było całość zgrać tak, żeby nie popłynąć finansowo, wziąć to co trzeba i zmieścić się w dostępną przestrzeń bagażową. A na nią składały się trzy kufry i tankbag.
Pierwsze założenia wycieczki opisałem wcześniej. Miałem 3 tygodnie do zagospodarowania i ułożenia.
Wstępnym dniem wyjazdu był 13. sierpnia, głównie ze względu na długi weekend i najmniejszą strata urlopowa. I równie wstępnie mieliśmy jechać we dwoje, z Magdaleną, na jednym motocyklu.
Nie dało się tak. Jak to w życiu bywa, nieregularna praca płata figle i na miesiąc przed wyjazdem okazało się, że słońce me może co najwyżej liczyć na 10 dni wolnego, a i to jedynie przed 15. sierpnia.
Samemu nie chciałem jechać.
Zacząłem męczyć brata. Tu sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana, bo ten miał się w sierpniu rozmnożyć, co z rodzinnego punktu widzenia było ogromnym przeciwwskazaniem do wyjazdu. Bo kobieta w połogu niemalże, poza tym motocykl to niebezpiecznie, etc.
Ale z drugiej strony miał świadomość tego, że to ostatni dzwonek na taki wyjazd, następny, to za najwcześniej 20 lat.
Drugim argumentem na „nie” były oczywiste względy finansowe, wydatków miało nadejść mu sporo.
Tu z pomocą przyszła rodzina i spóźniony prezent urodzinowy w postaci koperty ze słuszną sumą (zabawne, bo mnie dokładnie tak samo poratowano trzy lata wcześniej).
Ostatnim „problemem” był czas wolny – nie było opcji na 3 tygodnie. Ale i tu się udało wszystko pogodzić: trasę podzieliłem na trzy części. Najpierw Alpy austriacko/włosko/szwajcarskie + Liechtenstein na dwa motocykle, potem brat wraca do PL, ja jadę samotnie Alpami francuskimi na południe, do Andory, odbieram mą drugą połówkę (udało się znaleźć całkiem tani lot z Modlina do Marsylii, z przesiadką nocną w Charleroi, co, zważywszy na bliskie zamieszkanie tam imć Grassmanna /serdecznie pozdrawiam ;)/ i możliwość noclegu, było idealną opcją) i razem wracamy przez Lazurowe Wybrzeże, Monako, Italię, San Marino, Wiedeń do PL.
Puzzle:wycieczka – 0:1

Kwestia noclegów

Jak zacząłem ogarniać spanie, to zdębiałem. Przeraziły mnie ceny noclegów. Znalezienie czegokolwiek w cenie poniżej 25€ za osobonoc to był wyczyn! I to w zasadzie nie ważne, czy kemping, czy hotel, choć kempingi były tańsze.
Zdecydowałem postawić na CouchSurfing. Z CSem jest tak, że na papierze wygląda to ładnie. Jak się przegląda oferty dostępnych noclegów, to też wygląda fajnie. I na tym się kończy.
Spędziłem niemal dwa tygodnie po 2-3 godziny dziennie, wysłałem grubo ponad tysiąc(!) zapytań, żeby zaklepać 17 noclegów. Iście syzyfowa praca.
Udało zaklepać się 16. Z Florencji wszyscy „wyjechali”.
Nie wiem, czy u Was też tak jest? Czy macie większą skuteczność?
Puzzle:wycieczka – 0:2 (no niemal)

Bagaże

Jak się spakować w trzy kufry i tankbag na 3 tygodnie i być przygotowanym na każdy rodzaj pogody występujący od 10 stopni Celsjusza w górę? I do tego zabrać lustrzankę z teleobiektywem, kupę elektroniki, dwa śpiwory, żarcie i niezbędne rzeczy do motocykla? Normalnie :)
Jednym słowem da się. Tankbag był na elektronikę i żarcie, każde z nas miało po kufrze i jeden był na moto i inne zapasy.
Może kiedyś to opiszę. Na pewno, przy takich wyjazdach, sugeruję zwrócić uwagę na coś, co się nazywa Scruba. To taka przenośna pralka. Drogie, ale na tyle proste i pomysłowe, że ciuchów ze sobą trzeba brać na 3 dni i można jechać na pół roku w trasę (o ile te ciuchy się nie rozpadną wcześniej). Nie zajmuje za dużo miejsca, do tego można wziąć sznurek i żabki i w zasadzie pranie można robić wszędzie.
Puzzle:wycieczka – 0:3

Rozmiarówka po polsku

Ogarnąwszy powyższe, byłem niemal gotowy na wyjazd. Niemal, bo zostawały jeszcze dwie rzeczy.
Pierwszą były ciuchy na moto dla Magdy. Jak me słońce w końcu zdecydowało się na konkretne rozwiązanie, to okazało się, że zamówione z Krakowa spodnie firmy Modeka, w idealnym rozmiarze wyglądały, jakby były uszyte przez niedowidzącego krawca. Reklamacja i wymiana na nowy model w tym samym rozmiarze odbyła się bezproblemowo, niestety, nowe spodnie były o jakieś 8 cm szersze! Bardzo kuriozalna sytuacja, zważywszy, że ten producent jakoś nigdy nie kojarzył mi się z tandetą. Problem był o tyle duży, że reklamowane spodnie przyszły w piątek, w sobotę wyjeżdżałem, a spodnie miałem zabrać ze sobą. Oczywiście kurier mógłby je dowieźć, ale już nie miałem pewności co do wymiarów i rozmiarówki. Szczęściem w nieszczęściu było to, że brak jest Krakusem z zamieszkania, więc z centymetrem krawieckim pojechał do sklepu i fuksem znalazł ostatnią parę, gdzie te wymiary się zgadzały.
Plusem było też podejście firmy, bo nie musiałem angażować dodatkowych pieniędzy, żeby te spodnie odebrać, mimo tego, że w domu miałem jeszcze dwie felerne sztuki.
Puzzle:wycieczka – 0:4

Wypożyczalnia

I na koniec został sprzęt brata. Na codzień jeździ skuterem, całkiem sprawnie z resztą, w sumie to lepiej, niż ja na moto. I tym skuterem miał się w Alpy wybrać. Niemniej, troszkę późno wpadł na pomysł, żeby oddać go na przegląd. Bo jak już to zrobił, okazało się, że jest kupa rzeczy do robienia, koszt naprawy szedł w tysiące i niestety, nie ma opcji, żeby na wyjazd był gotowy.
Sytuacja bez wyjścia? Nie. Jakiś czas wcześniej, na FB śmignęło mi ogłoszenie o wynajmie motocykli. Odnalazłem je i okazało się, że rzeczona firma jest z Katowic i mają nawet dwa motocykle dostępne. Zaklepaliśmy szybko oba, żeby mieć jakiś wybór, decydować będziemy na miejscu, jak je zobaczymy. Grunt, że blisko Krakowa, więc daleko nie trzeba będzie po nie jechać.
Puzzle:wycieczka – 0:5, K.O.

Więc tym sposobem dotarliśmy do soboty, 23. lipca 2016 roku, czyli godziny 0.

Dzień 1.

Warszawa

W planie na ten dzień był wyjazd z domu i dojazd do Krakowa. Oraz, oczywiście, sprężenie się tak, by nie tracić za dużo czasu.
No cóż. Sprężenie się i zdążenie na konkretną godzinę rzadko u mnie wypala.
Ostateczne pakowanie zostawiłem sobie oczywiście na rano. Do tego doszła chęć wyspania się, robienie żarcia na drogę, ogarnianie mierzenia i wymiany spodni, słowem, zamiast wyjechać w południe, wyjeżdżam o 15.30.

Pierwsze tankowanie zaraz obok i zapisuję bardzo istotną liczbę: 29007 km. Minus 3 km na dojazd do stacji daje mi kilometr zero ustawiony na 29004. kilometrze na mym drogomierzu.
Już czuję spięcie, delikatny stres. Obładowany niby mocno nie jestem, co najwyżej tankbag jest tym, do czego nie jestem przyzwyczajony na codzień, ale jedzie się jakoś sztywno.
Zakładam, że to kwestia przejechania paru kilometrów, przywyknięcia i, że minie szybko.

Droga na Kraków przeciętna. Sporo robót drogowych, przypominam sobie wyjazd sprzed trzech lat, który rozpoczął się dokładnie tą samą trasą. O dziwo przypominają mi się tak dokładne szczegóły jak konkretne rondo, na którym miałem uślizg przedniego koła i byłem niedaleko od wywrotki, czy punkt, w którym brakło mi benzyny. Aż sam się dziwię, że mój mózg potrafi takie rzeczy wyciągnąć.
Tym razem nie mam baku na 12 litrów, na szczęście.

Kraków

Z jednym postojem dojeżdżam do Krakowa przed 19. Szybkie ściągnięcie betów z motocykla, paręnaście minut odpoczynku, wciągnięcie czegoś na ruszt i ciąg dalszy jazdy. Biorę brata na tylne siedzenie i zasuwamy do Katowic po drugi motocykl.
Musimy razem też wyglądać zabawnie, bo mimo tego, że brat młodszy, to jest wyższy i cięższy, a, że siedzi wyżej, to brodę ma ponad moją głową.
Dla mnie to też trochę test, bo ostatni raz z kimś cięższym na tylnym siedzeniu to jechałem na kursie prawa jazdy i nie wspominam tego za miło.

Jedziemy autostradą, bo nie ma czasu.
Szybko da się jechać, ale coś mi przednie koło wężykuje przy ponad 140 km/h. Delikatnie, bo delikatnie, ale odbiera trochę pewność jazdy.

Wypożyczki

Na miejscu w Katowicach faktycznie mamy dwa motocykle do wyboru: TDM 900 i BMW 850 RR. Staje na TDMce, innej opcji nie ma.
Okazuje się, że „wypożyczalnia” to po prostu paru kumpli, którzy zebrali się, by robić biznes i oferują własne motocykle.

Sam proces załatwiania to chwila rozmowy na różne tematy, przydługie formalności, problemy z płatnością kartą i ni z tego, ni z owego robi się już 22.
Powrót, ze względów finansowych, robimy już przez Olkusz, co przy zerowym niemal ruchu i włączonym Yanosiku robi trasę znacznie łatwiejszą.

Zabawna sytuacja: czasem na wyjazdy zabieram ze sobą kamizelkę odblaskową z dużym napisem POLSKA na plecach (tak, jak na zdjęciu powyżej). Bardzo, ale to bardzo często, widząc mnie w lusterku kierowcy w pierwszym odruchu ściągają nogę z gazu myśląc, że jestem policjantem na motocyklu.
I tak samo teraz: wracając miałem tę kamizelkę na sobie. A, że droga niemal pusta, pora późna i telefon z Yanosikiem przed nosem, to nie mieliśmy oporów z odkręcaniem gazu, czy ściganiem się. I w pewnym momencie na wyświetlaczu telefonu widzę ostrzeżenie o… lotnym patrolu policji na motocyklu, który kręci się w mojej okolicy.
Aż musiałem się zatrzymać, takiego dostałem napadu śmiechu. Oczywiście chodziło o mnie – w ciemności nic nie widać, poza kamizelką i zarysem dużego motocykla z centralnym kufrem, ścigającego inny motocykl. A, że koguta żadnego nie miałem? Who cares… ;)

Tak czy inaczej, wracamy późno.
Na potem jeszcze zostaje pakowanie/przepakowywanie i, w efekcie, spać idziemy o 2.
A plan na wstanie był na 6.
Dobre sobie.

Dzień kończę z 483 km przejechanymi.

Dzień 2.

Znów Kraków

Rano, zgodnie z przypuszczeniami, o 6 przewracaliśmy się jeszcze z boku na bok. Wstaliśmy o 7.30.
Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że zajęło nam 3h, żeby się zebrać i wyjechać. Tu zapakować, tu zjeść, tu nasmarować łańcuch, tu zdjęcie, tu żegnanie i minuty lecą.

Zestaw żywieniowy na pierwsze 3-4 dni. Wytrzymuje w suchych warunkach do tygodnia. Polecam każdemu.

I tak miało, niestety, być do końca naszej wspólnej jazdy.

A więc mamy 10.30, jesteśmy spakowani na dwa motocykle, pożegnani ze wszystkimi i ruszamy.


Dziś jest typowa dojazdówka. Mamy przed sobą ponad 800 km, na wieczór musimy być niemalże pod granicą z Włochami i chcę jeszcze przejechać Nockalmstrasse.

Polskich kierowców portret typowy

Najpierw lecimy na Skawinę, stamtąd w stronę Oświęcimia. Niedziela, a mimo to ruch jak cholera. Momentami ciężko nawet wyprzedzić cokolwiek, bo z dwóch stron sznurek samochodów, a i droga kręta. Pierwszy wkurw łapię, jak się okazuje, że niemal stumetrowy koreczek wlokący się 50-60 km/h (w terenie niezabudowanym) powodowany jest przez dwie paniusie, które chyba nie wiedzą po co są lusterka, bo ewidentnie nie zauważają pojazdów wlokących się za nimi i jadą sobie relaksowym tempem nie mając nikogo przed sobą. A na dźwięk klaksonu, którego nie omieszkałem użyć, robią minę pt. „dlaczego pan na nas trąbi?”.

Chwila oddechu jest jak skręcamy na Wadowice, tylko po to, żeby w Wadowicach znów się zakorkować.

Polepsza się dopiero jak wjeżdżamy na obwodnicę Bielska-Białej. A i tak robi się już 12:30. Czyli 120 km zrobiliśmy w 2h. Niezły początek.
15 minut później zatrzymujemy się na ostatnie tankowanie w PL, jest i czas na zakupienie tańszych używek na drogę. Spalanie wychodzi 5l/100 km, czyli nie najmniej.

Czechy

W Czechach niemalże od razu wskakujemy na autostradę. Niestety, Yanosik nie działa, więc jak większość Polaczków nie stosujących się w PL do przepisów, za granicą jadę przepisowo.
W sumie to wychodzi na plus, starając się nie przekraczać 120 km/h jeździ mi się najekonomiczniej.
U Pepików dużo robót na drogach, sporo ograniczeń i zwężeń, na szczęście dla nas to nie ma większego znaczenia.

Pod Ołomuńcem jesteśmy o 14. Robimy dłuższy postój. Zaczynają wychodzić pierwsze bolączki, uciski kasków, etc.

Stacja pod Ołomuńcem była albo jedyną w okolicy, albo wielce popularną wśród dwukółkowców. 30 minut postoju i więcej motocykli niż samochodów.”

Za Ołomuńcem, dziwnym trafem mijam zjazd na Brno, czego efektem jest półgodzinne kluczenie dookoła miasta. Kolejna godzina w plecy. A przed Brnem się ruch zagęszcza, tak samo jak zagęszczają się roboty drogowe. Obserwuję kilkukilometrowy korek w przeciwnym kierunku do naszego, ściskam kciuki, żeby nie okazało się, że z drugiej strony miasta jest taki sam w naszym.
Udaje się, nie jest. Ale kończy się autostrada, zaczyna się jednopasmówka, więcej terenów zabudowanych i więcej ograniczeń prędkości. A do celu mamy daleko.
Do granicy dojeżdżamy w miarę sprawnie, mimo mniejszej prędkości. Zaczyna się robić gorąco.

Austria

W Austrii kupujemy winietki, całe 5,10€ za 10 dni i ruszamy na Wiedeń.
Tam korki i roboty drogowe. Przez większość miasta przejeżdżamy 30-40 km/h.
Zatrzymujemy się też na tankowanie i przeżywam mały szok: benzyna kosztuje niemal 1,4€ za litr! Nie, to zdecydowanie za drogo, z resztą, po chwili sobie uświadamiam, że jesteśmy przy autobanie i na stówę musi być drożej. Leję za symboliczne 10€ i jedziemy dalej, podejrzewam, że będzie taniej.
Nie mylę się. Za jakiś czas zaczynają się zbierać pierwsze czarne chmury i delikatnie zaczyna kropić, więc zjeżdżamy z autostrady, żeby znaleźć stację na zmianę ciuchów. I okazuje się, że wystarczy znaleźć się 200 metrów poza trasą, żeby benzyna staniała o 10%. Znaczy się tankować trzeba poza autostradą. Spalanie spada do 4,5l/100km.

Cola szkodzi

Za Wiener-Neustadt skręcamy na zachód, w stronę Alp. Zaczynają się już ładne górki, tunele, czuć już przedsmak tego, co będziemy robić w ciągu najbliższych dni. Minusów jest niestety kilka – pada, robi się coraz później i zaczyna mnie głowa boleć.
Na kolejnej stacji kupujemy dwie cole w puszkach. Jedną popijam prochy, drugą wsadzam do kufra. Błąd.
Przed samym wyjazdem, na kufrze centralnym zamocowałem sobie 4 metalowe kółeczka jako ewentualne zaczepy do gumek czy taśm, jak będę chciał coś przewieźć na zewnątrz, po to by nie montować bagażnika. Niestety, od wewnątrz te kółeczka kończą się metalowymi śrubami. I podczas jazdy jedna z nich wchodzi w kontakt z puszką od coli robiąc w niej małą dziurkę. A, jak ogólnie wiadomo, mała dziurka w puszce coli wstrząśniętej wiele razy oznacza bardzo duże ciśnienie płynu, który koniecznie chce się z zamknięcia wydostać.
Efekt jest jeden: przy kolejnym otwarciu kufra okazuje się, że wszystkie bety w środku kleją się od 0,2l cukru w płynie. Tyle szczęścia, że to tylko 0,2l i przezornie wszystkie istotne rzeczy opakowałem w worki foliowe.

Sachsenburg

Droga ładna, co z tego, jak się robi ciemno. Decyduję, że nie pojedziemy już na Nockalmstrasse, spróbuję ją wkleić gdzieś jutro.

Ostatnie 100 km pokonujemy już w ciemnościach. Przelatujemy przez pierwszą górkę, z 800 m.n.p.m wjeżdżamy na 1600 i znów zjeżdżamy na 800, wszystko serpentynami w ciemnościach.
Mam też kupę szczęścia, bo w ostatniej chwili unikam zderzenia z jelonkiem, który postanowił sobie postać na drodze, zamiast kicać dalej.

Nocleg mamy w miejscowości Sachsenburg, ok 20 km od Villach. Dojeżdżamy na miejsce po 22. i zaczynamy się rozglądać za naszą miejscówką. Brak oświetlenia miejskiego skutecznie nam w tym nie pomaga, ale, o dziwo, przypadkowe naciśnięcie klaksonu rozwiązuje sprawę, bo nasza gospodyni momentalnie wychodzi przed dom i nas woła.
Ma na imię Michaela i na oko jest w wieku naszych rodziców. Bardzo fajnie mówi po angielsku, co nie jest oczywiste i okazuje się dość sympatyczna.
Dostajemy swój własny pokój, łazienkę do swojej dyspozycji, zestaw suszarek na wszystkie bety z kufra zafajdane colą, które muszę obmyć, jest git.

Mam dylemat co robić jutro – czy jechać na ominiętą dzisiaj Nockalmstrasse, czy jechać nad jeziorko i zaporę Malta-Hochalmstrasse. Trochę ciężko połączyć jedno z drugim, i jedno i drugie wygląda fajnie. Stwierdzam, że nie ma co decydować teraz, zobaczymy jutro, jaka będzie pogoda.

Dość na dziś. 1.30, trzeba iść spać.
Przejechane 841 km.
Mapa pierwszych dwóch dni (bez wyskoku do Katowic) wygląda tak:
mapa dzień 1-2

Ciąg dalszy, czyli relację z pierwszych przełęczy i górek w Alpach austriackich i Dolomitach znajdziecie tutaj!

2 komentarze